Aż 14 nominacji dla musicalu „La La Land” (wyrównany rekord „Titanica” i melodramatu „Wszystko o Ewie”) czyni z widowiska Damiena Chazelle’a naturalnego faworyta podczas 89. gali wręczenia Oscarów w nocy z 26 na 27 lutego. Wiele wskazuje, że nie będzie to jednak gra do jednej bramki. Największą przeszkodą może okazać się polityka. Po ubiegłorocznej szeroko komentowanej wpadce niedostrzeżenia ani jednego kolorowego artysty godnego nominacji (padły ciężkie oskarżenia o rasizm) Akademii bardzo zależało, by sytuacja się nie powtórzyła. Częściowo zmieniono więc zasady selekcji, poszerzono grono uprawnionych do głosowania, m.in. przybyło afroamerykańskich twórców oraz twórczyń.
Kompromitacji nie będzie. Tym razem padł rekord – w sumie aż 18 nominacji zdobyli łącznie w różnych kategoriach filmowcy o innym kolorze skóry niż biała. Po raz pierwszy w historii tej nagrody w elitarnym gronie wyróżnionych znalazła się czarnoskóra montażystka (Joi McMillon za „Moonlight”), czarnoskóry operator (Bradford Young za „Nowy początek”) i jednocześnie aż trzy Afroamerykanki ubiegają się o trofeum dla najlepszej aktorki drugoplanowej. Jeszcze ciekawiej pod tym kątem wygląda konkurencja w pełnometrażowym dokumencie. Cztery na pięć oscarowych nominacji przypadły produkcjom nakręconym przez czarnoskórych twórców. W kategorii głównej: najlepszy film – trzy lub cztery (w zależności od przyjętego kryterium) tytuły poruszają tematykę rasową.
Kontrowersyjne wypowiedzi, a także pierwsze decyzje prezydenta Donalda Trumpa, uważanego za rasistę i homofoba, zwiększają szanse na wysoką temperaturę wieczoru. Nastroje w sprzyjającym demokratom Hollywood mocno się popsuły – ciekawe tylko, jaki znajdzie to wyraz w trakcie oscarowej gali, którą po raz pierwszy poprowadzi telewizyjny przystojniak i showman Jimmy Kimmel.