Jarek Szubrycht: – Zawsze ciekawiło mnie, jak doszło do tego, że młodzi ludzie, dorastający w szarej, powojennej Anglii, surowo wychowywani na przykładnych obywateli, rozpętali karnawał kontrkultury, która – przynajmniej na chwilę – zmieniła świat. Powiedz, proszę, w jakich okolicznościach dobrze zapowiadający się Neil Megson przeistoczył się w buntownika i radykała Genesisa Breyera P-Orridge’a.
Genesis Breyer P-Orridge: – Mieliśmy stypendium, więc byliśmy jedynym biednym chłopcem w szkole dla bogatych, przez co uchodziliśmy za dziwaka. Nauczyciele tymczasem powtarzali nam na lekcjach: „Jesteście przyszłymi przywódcami tego kraju. Będziecie rządzić przemysłem, będziecie dyplomatami, politykami, bo jesteście wyjątkowi, a cała reszta jest głupia”.
Gdy byliśmy siedemnastoletnim Anglikiem, odkryliśmy Williama Burroughsa, Jack Kerouaca i beatników, czytaliśmy alternatywnych poetów i alternatywne magazyny, takie jak „International Times”. Odkryliśmy głos undergroundu, który brzmiał znacznie sensowniej od rzeczy, które mówiono nam w szkole. Sensownej od tego, co mówili rodzice, rząd, społeczeństwo. Nie satysfakcjonowało nas istniejące status quo. Nie podobało nam się to, jak zaprojektowano trajektorię naszego życia: uczysz się, znajdujesz miłą posadę, nie sprawiasz kłopotów, a potem umierasz.
Nie wyglądało nam to na satysfakcjonujące wykorzystanie naszej fizycznej egzystencji. Ustrój Wielkiej Brytanii też nie miał sensu, bo to monarchia udająca demokrację. Pozwolono nam mieć parlament, ale królowa mogła go anulować w każdej chwili, gdyby tylko zechciała. Wokół hipokryzja, bigoteria, kłamstwa… Propozycja, którą złożyło nam społeczeństwo, nijak nie przystawała więc do naszych doświadczeń.