Film „Król Artur: Legenda miecza” w reżyserii Guya Ritchiego to wizja oszałamiająca tempem i efektami specjalnymi, lecz nieszczególnie wierna kanonicznej wersji opowieści o legendarnym brytyjskim monarsze (można założyć, że jednak nie znał kung-fu). Krytycy narzekają, komercyjnego sukcesu też chyba nie będzie. Coś więc się Ritchiemu nie udało – tylko co? Czy reżyser chciał rzucić wyzwanie amerykańskim superprodukcjom o superbohaterach? A może zrobił Brytyjczykom film ku pokrzepieniu serc, w wigilię brexitu? Albo po prostu chciał się zabawić kolejną brytyjską świętością, po Sherlocku Holmesie, bo może sobie pozwolić na budżety, których inni nie uciułają?
Tak czy owak, jeśli komuś nie w smak filmowa wizja Ritchiego, zawsze może sięgnąć po fascynującą Trylogię Arturiańską Bernarda Cornwella, której pierwszy tom – „Zimowy monarcha” – w nowym wydaniu ponownie trafił na półki polskich księgarni. Może też obejrzeć w telewizji powtórkę któregoś z okołoarturiańskich seriali. Gdzie nie spojrzeć, czyha król Artur ze swoją drużyną.
Smok Bolesław
Mit arturiański był jednym z brytyjskich hitów eksportowych już w średniowieczu. Dowody na jego recepcję i reinterpretację w Polsce można datować na XIII w. i prowadzą na dwór księcia wielkopolskiego Przemysła I. Choć zdaniem historyka Wojciecha Górczyka ślady recepcji legend arturiańskich znajdują się również w starszej o całe stulecie „Kronice polskiej” Galla Anonima. W opublikowanym w czasopiśmie naukowym „Kultura i Historia” artykule „Ślady recepcji legend arturiańskich w heraldyce Piastów czerskich i kronikach polskich” Górczyk zwraca uwagę na to, że Bolesław Krzywousty, wojujący z Pomorzanami, określony został mianem smoka.