Pocztówki znad krawędzi – tytułem świetnego (zresztą opartego na faktach) komediodramatu Mike’a Nicholsa można by nazwać to, co dzieje się w ostatnich dniach wokół Narodowego Starego Teatru w Krakowie. 1 września rządy objął wybrany w maju przez komisję konkursową obsadzoną w większości przedstawicielami Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Marek Mikos. I zaczął się festiwal nieporadnych wystąpień, zaskakujących słów i kuriozalnych decyzji, sprostowań i oświadczeń.
„Byłem ekspertem kolegium teatralnego telewizji, szefem jury uczniowskich zespołów teatralnych, jestem też teoretykiem teatru” – odpowiadał Mikos na zarzuty, że jako były dziennikarz i dyrektor TVP Kielce niekoniecznie dysponuje kompetencjami, jakich należałoby się spodziewać po dyrektorze jednej z najbardziej prestiżowych scen w kraju. Kwiecistym frazom w stylu: „Narodowy Stary Teatr musi być ponad podziałami, doraźną polityką, krótkotrwałymi modami artystycznymi” czy „Chciałbym, by NST był teatrem wspólnoty. Jeśli mówimy o czymś ważnym, nazywamy to teatrem i nie angażujemy tego w doraźną polityczność czy gry personalne, wtedy możemy osiągnąć wszystko” – towarzyszyły zupełnie z nimi niekorespondujące decyzje. Najpierw dyrektor włączył się w narodowe czytanie „Wesela” Wyspiańskiego, ale nie z aktorami Starego, tylko prywatnego Teatru Barakah. Następnie ogłosił, że wbrew wcześniejszym ustaleniom, a przede wszystkim zapisom w aplikacji, którą przedstawił w konkursie, nie powoła na swojego zastępcę do spraw artystycznych Michała Gielety.
Gieleta był autorem programu i to anglosaskie kontakty Gielety, reżysera wykształconego w Londynie, oraz obietnice ściągnięcia brytyjskich sław, m.in. do reżyserowania „Balladyny” na krakowskiej scenie, stanowiły największy atut Mikosa i pewnie miały duży wpływ na decyzję komisji konkursowej.