Dzień ósmej rocznicy katastrofy smoleńskiej spędzałam na wyspie Lesbos, w rybackiej wiosce nad Morzem Egejskim. Spełniłam marzenie poety: na wiosnę zobaczyłam nie Polskę, tylko tamaryszki, owce i jaskółki. Całe łąki maków i rumianku. Figowce w soczystej zieleni. Jadłam młode buraczki duszone w oliwie razem z liśćmi i pastę z migdałów i czosnku, piłam wino i słuchałam tureckiej muzyki. Słowem – raj. To znaczy raj byłby, gdyby nie jeden szczegół: sieć. Et in Arcadia ego. Niestety. Zajrzałam na Facebook i Polska rzuciła się na mnie jak alien na Sigourney Weaver. Do mojego azylu pod turecką granicą światłowodem przypłynęła rocznica, a wraz z nią – totem i pomnik. Wpadłam jak figa w kompot – już było po mnie.
Praca Pawła Althamera widziana z oddalonej greckiej wyspy nie zdradzała potencjału kontrowersji, który eksplodował w kraju: wyrzeźbiona w pniu brzozy twarz Lecha Kaczyńskiego o dziwo przypominała pierwowzór i kojarzyła się z totemem, ludowym świątkiem, dzieckiem w beciku albo żłóbkiem. W przeddzień rocznicy artysta ustawił tę ważącą 400 kilo pałubę przed Pałacem Prezydenckim, ofiarowując ją uczestnikom rocznicowych rytuałów. Przekazując ludowi smoleńskiemu 4-metrową rzeźbę, spełnił jego żądanie, by pomnik katastrofy stanął na Krakowskim Przedmieściu. Oczywiście i ja wiem, i zapewne wiedział to Althamer, że smoleńczycy nie uważają się za dziecinnych wyznawców pogańskiego kultu, tylko za wtajemniczoną w plany Boga elitę narodu, jednak nie sposób zarzucić rzeźbie obraźliwości – można widzieć w niej obce spojrzenie, przyznaję, ale nie zniewagę. Mimo to posypały się najcięższe zarzuty: że kpina, łajdactwo i żyrowanie raportu Anodiny. Skąd tak ostra reakcja?
Dobrze pamiętam pierwsze dni po katastrofie i poczucie wspólnoty, jakie panowało wśród spontanicznie gromadzących się przed Pałacem Prezydenckim osób: i ja tam byłam, znicze paliłam.