Michaela Chabona prezentowano polskiemu czytelnikowi incydentalnie i niezbyt konsekwentnie. W przeciwieństwie do swoich rówieśników z niezwykłej generacji amerykańskich pisarzy i pisarek, którzy urodzili się około 1960 r., a od lat 90. nadają ton tamtejszej literaturze – mam tu na myśli Jonathana Franzena, Davida Fostera Wallace’a, Jeffreya Eugenidesa, Donnę Tartt czy Breta Eastona Ellisa – nie miał dotąd szczęścia, jeśli chodzi o przekłady na język Mickiewicza i Masłowskiej. W 2003 r. wydano „Cudownych chłopców”, a sześć lat później „Związek Żydowskich Policjantów”. I tyle. Teraz ma się to zmienić. Ukazuje się „Poświata”, jesienią zaś będziemy mogli przeczytać „Telegraph Avenue”, nad przekładem którego pracuje Krzysztof Majer, a wiosną 2019 r. „The Amazing Adventures of Kavalier&Clay” – chabonowskie opus magnum, za które otrzymał Pulitzera, ukaże się w tłumaczeniu Piotra Tarczyńskiego.
„Poświata” nie daje się łatwo i jednoznacznie sklasyfikować gatunkowo. Wydaje się zarówno efektowną beletrystyką wzniesioną na fundamencie autobiograficzno-wspomnieniowym, jak i historią rodzinną, w której szeroko zastosowano powieściowe techniki oraz fikcję. Powstała na kanwie reminiscencji dziadka Chabona, który przeczuwając rychłe odejście – był w terminalnej fazie raka – zdecydował się opowiedzieć wnukowi historię swojego barwnego życia. Odtwarzanie własnej przeszłości w agonii i na silnych lekach? Hm... Tak, niczego nie można tu brać dosłownie. Co więcej, większość głównych bohaterów książki funkcjonuje w niej bezimiennie. Narrator występuje jako „pisarz Mike”, ma do czynienia z „babką”, „matką” czy „dziadkiem”, a dopiero osoby spoza ścisłego familijnego kręgu otrzymują frymuśne personalia.