Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Dlaczego coraz trudniej o dobry świąteczny film

Kadr z filmu „Kronika świąteczna” Kadr z filmu „Kronika świąteczna” mat. pr.
Trudno dziś o dobry świąteczny film. Nie dlatego, że takie nie powstają, ale dlatego, że powstaje ich za dużo. A ich jakość pozostawia sporo do życzenia.

Jedno jest pewne: trudno dziś o dobry świąteczny film, taki, który przeszedłby do klasyki konwencji, nie mówiąc już o zyskaniu statusu kultowego. I nie chodzi o to, że próby nie są podejmowane. Wręcz przeciwnie. Popyt jest na tyle duży, że producenci – ci mniejsi i więksi – starają się go zaspokoić, dając publice rokrocznie tyle, na ile ta zasłużyła, a nawet sporo ponadto. Gorzej z jakością. Złośliwi twierdzą wręcz, że od 2003 r., czyli od premiery „To właśnie miłość” Richarda Curtisa, pod choinką czy w skarpecie nie pojawiło się dzieło równie dobre, takie, które wypada sobie w grudniu odświeżyć.

Patrząc na omawiane kino z perspektywy czysto biznesowej i traktując sukces kasowy jako wyznacznik poziomu, to w Polsce ma się ono bardzo dobrze i przeżywa renesans, bijąc wszelkie rekordy popularności. Każda kolejna część „Listów do M.” (2011, 2015, 2017) zjednywała sobie coraz większą rzeszę fanów, a w chwili powstawania tego tekstu „Miłość jest wszystkim” (2018 r.) Michała Kwiecińskiego obejrzało ponad pół miliona widzów (wyżej w klasyfikacji jest tegoroczny „Grinch” Yarrowa Cheneya i Scotta Mosiera, który najpewniej już wkrótce osiągnie wynik siedmiocyfrowy).

Czytaj także: Jak się zmieniało polskie kino przez ostatnie 25 lat

Duchy minionych świąt

Dlaczego od 15 lat, mimo prawdziwego wysypu gwiazdkowych tytułów, takim wysiłkiem staje się trafienie na coś wartościowego? Żeby jeszcze bardziej skomplikować sytuację, należy wykluczyć to kino, którego akcja po prostu toczy się w okolicy 25 grudnia, bo to nie wystarczy, by mówić o filmie świątecznym.

Reklama