Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Oscary 2019: Żal tylko braku nominacji dla Joanny Kulig

„Zimna wojna” „Zimna wojna” Kino Świat / materiały prasowe
Znając hollywoodzkie realia, trochę się tego należało spodziewać, co nie znaczy wcale, że rola Zuli zostanie zapomniana, przeciwnie!

Wzruszenie, radość, olbrzymia duma – tak można w skrócie skomentować szczęśliwe dla Polski ogłoszenie nominacji oscarowych.

„Zimna wojna” wyrównała tym samym wyczyn „Trzech kolorów. Czerwonego”. Przed laty film Kieślowskiego też otrzymał aż trzy nominacje (za reżyserię, scenariusz i zdjęcia), ale mówiono w nim po francusku. W roli głównej występowały gwiazdy europejskiego kina: Jean-Louis Trintignant oraz Irene Jacob. Była to duża międzynarodowa koprodukcja sygnowana przez francuskiego producenta i dystrybutora Marina Karmitza. Tymczasem w „Zimnej wojnie” grają polskie gwiazdy, a za produkcję odpowiadała niezawodna Ewa Puszczyńska, która wniosła też swój znaczący wkład w realizację „Idy”.

Rola Zuli nie zostanie zapomniana

Tematycznie „Zimna wojna” wrośnięta jest mocno w naszą, nadwiślańską ziemię, chociaż jest to dzieło uniwersalne z akcją rozrzuconą w różnych zakątkach Europy po obu stronach żelaznej kurtyny. Opowiedzianą z lokalnej perspektywy, o trudnych wyborach emigracyjnych, z taką dawką melancholii i wiary w miłość, że aż nadto czytelną właściwie wszędzie na świecie. Żal, że obok Łukasza Żala i Pawła Pawlikowskiego, którzy cieszą się teraz najbardziej, nie można gratulować nominacji Joannie Kulig. Ale znając hollywoodzkie realia, trochę się tego należało spodziewać, co nie znaczy wcale, że rola Zuli zostanie zapomniana, przeciwnie!

Ostatecznie 25 lat temu „Czerwony” nie otrzymał żadnej statuetki i tu rysuje się wielka szansa filmu Pawlikowskiego, który wydaje się mieć znacznie większe szanse, by spełnić marzenia jego twórców, widzów i tych, którym losy polskiego kina nie są obojętne. Największym rywalem „Zimnej wojny” we wszystkich trzech kategoriach (reżyseria, zdjęcia, najlepszy film nieanglojęzyczny) jest czarno-biała meksykańska „Roma” Alfonso Cuaróna – ogólny faworyt również w innych dziedzinach, w tym za najlepszy film, chociaż tu konkurencja jest akurat naprawdę wyrównana.

Tylko 8 filmów walczy o tytuł najlepszego filmu

Akademicy postanowili tym razem ograniczyć liczbę nominowanych tytułów – zamiast dziesięciu o miano najlepszej produkcji ubiegłego roku ubiega się zaledwie osiem filmów. Niespodzianką, chociaż wielokrotnie sygnalizowaną i przez wszystkich oczekiwaną, jest historycznie pierwsza nominacja przyznana ekranizacji Marvela. Czy „Czarna pantera” jest rzeczywiście dobrym filmem, lepszym powiedzmy od „Pierwszego człowieka” (nie zmieścił się na liście) to sprawa dyskusyjna, ale z faktami się nie dyskutuje. Tak czy inaczej mamy w tej kategorii spory ścisk i nagromadzenie ważnych z różnych względów obrazów: od kipiących od politycznych aluzji widowisk („BlacKkKlansman”, „Vice”, zaliczyłbym do tego grona także kostiumową „Faworytę”) po ponadczasowe spektakle muzyczne, wśród których należałoby typować prawdopodobnie największych przegranych podczas przypadającej za miesiąc ceremonii wręczania statuetek.

Wracając do „Romy”. O fenomenie popularności tego małego, kameralnego, autobiograficznego dramatu powiedziano już bardzo dużo. Łącznie z tym, że zawdzięcza on swoją zwycięską passę gigantycznej kampanii reklamowej sfinansowanej przez Netflix. Platforma streamingowa dzięki olbrzymim inwestycjom (mówi się o kilkunastu miliardach dolarów przeznaczonych na produkcję filmową w 2019 r., a o ponad 20 miliardach w następnym) z przytupem wdarła się do elity hollywoodzkich wytwórni i stać ją obecnie na angażowanie najgorętszych nazwisk i niewprowadzanie jednocześnie filmów do kin. Do pełni szczęścia brakuje jej tylko Oscara. Z Netflixem wojuje jeszcze festiwal w Cannes (wszystkie inne odpuściły sobie ten nierówny pojedynek). Ale amerykańska branża coraz przychylniejszym okiem patrzy na netflixową rewolucję, czego dowodem nie tylko samo wyróżnienie „Romy”, ale także nominowanie drugiej netflixowej produkcji – (anty)westernu „The Ballad of Buster Scruggs” braci Coen (za scenariusz i piosnkę).

Wyróżnienie dla amatorki

Zgodnie z oczekiwaniami akademicy naprawili przy okazji kilka rażących błędów popełnionych przez przedstawicieli prasy zagranicznej akredytowanych w Hollywood, którzy przyznając Złote Globy, nie dostrzegli kilku wybitnych zjawisk albo zwyczajnie się pomylili. Słusznie nie będzie się mógł ubiegać o Oscara Timothée Chalamet za słabą i zupełnie niewiarygodną kreację w „Moim pięknym synu”. W gronie najlepszych nominowanych aktorek znalazły się za to aż dwie panie występujące w „Romie”. O ile nominacja dla Mariny de Taviry (jedynej profesjonalnej aktorki w całej obsadzie filmu) nie budzi większych emocji, o tyle obecność w piątce amatorki Yalitzy Aparicio to nie lada sensacja, którą należy tłumaczyć nie tylko wysoką jakością samej gry 24-letniej indiańskiej nauczycielki, ale choćby potrzebą oddania sprawiedliwości reprezentowanej przez nią etnicznej mniejszości.

Meksykańska „Roma” i „Faworyta” Greka Yorgosa Lanthimosa zgarnęły w sumie po 10 nominacji i w naturalny sposób uchodzą za najpoważniejszych kandydatów do Oscarów. Nie lekceważyłbym jednak przewrotnej komedii „Green Book” o przyjaźni afroamerykańskiego muzyka i białego szofera – to może być prawdziwy czarny koń tegorocznej edycji.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną