Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Malarstwo jest nieśmiertelne, zawsze będzie potrzebne

brudne ręczniki, olej na papierze / 26x22,5 cm, 2019 r. brudne ręczniki, olej na papierze / 26x22,5 cm, 2019 r. Arch. pryw.
Tego się nie da wyprzeć ani czymś zastąpić. Dopóki będziemy mieć potrzebę komunikowania się, malarstwo będzie potrzebne – opowiada Rafał Bujnowski, malarz i grafik.

ALEKSANDER ŚWIESZEWSKI: – Pod koniec stycznia przyznano ci nagrodę im. Jana Cybisa, najważniejsze malarskie wyróżnienie w Polsce. Jesteś jej pierwszym laureatem urodzonym w latach 70. Czy mimo młodego wieku czujesz się już klasykiem?
RAFAŁ BUJNOWSKI: – Nie. Czuję się po prostu plastykiem.

W uzasadnieniu werdyktu można przeczytać m.in., że twoja twórczość zawsze jest pretekstem do dyskusji na temat podstawowych definicji sztuki. Zatem mało oryginalne pytanie: czym jest według ciebie sztuka?
Nie da się odpowiedzieć wyrokująco ani w sposób jednoznaczny. Dzisiaj coraz bardziej czuję się plastykiem i podoba mi się taka tożsamość. Zajmuję się znaczeniami języka plastycznego i samego obrazowania. Tym, żeby dwie kropki połączyć w oczy, a z kreski zrobić horyzont. Czasem interesuje mnie tylko gra wizualna, a sztuka opiera się na znaczeniach. Oczywiście, na szczęście, czasem skutkiem tej formalnej zabawy są Te Oczy czy Ten Horyzont, ale wolę o sobie myśleć, że jestem plastykiem. Poza tym artysta musi się spóźniać, mieć zdanie na każdy temat i opowiadać, że głównie czyta Miłosza...

Nie da się znaleźć jednego znaczenia sztuki?
Absolutnie. Każdy ma swoje. Pytanie, czym jest sztuka, jest niemal osobiste i, wybacz, wręcz niestosowne. To jest pytanie-prowokacja. Przy pytaniach o sens życia czy sens sztuki wolę pozostać w roli plastyka ignoranta.

Powszechnie jesteś jednak kojarzony z malarstwem. Uprawiasz dyscyplinę, która rzekomo od dawna jest... martwa. Śmierć malarstwa ogłaszano już wielokrotnie. Zgodzisz się, że za każdym razem przedwcześnie?
Malarstwo jest intymne, jest osobistym dotykiem ręki na czystym płótnie czy papierze. Tego się nie da wyprzeć ani czymś zastąpić. Leży w tym jakieś głęboko humanistyczne tło, że brudzimy czystą powierzchnię własnymi dłońmi. Zostawiamy ślad, autograf. Ta potrzeba jest chyba nieśmiertelna. Malarstwo może stanowić niemal biologiczną aktywność, zupełnie jak śpiewanie czy mówienie.

Malarstwo jest nieśmiertelne?
Dopóki będziemy mieć potrzebę komunikowania się, a jest to przecież jedna z form komunikacji. Bezkompromisowa w swojej istocie.

Na czym polega ta bezkompromisowość?
Właśnie na bezpośredniości. Oglądasz obiekt, który artysta dotykał, nasycił sobą i własnym rytmem. Własnym pulsem.

Czytaj także: Najlepsze polskie galerie sztuki współczesnej

Co jeszcze jest do odkrycia w malarstwie? Czy coś w ogóle?
To pytanie, które zakłada jakąś ewolucję, kryteria technokratyczne – coś się rozwija przez cały czas, a poprzednie stadium jest gorsze od następnego. Sztuka podlega innym kryteriom.

Nagrodę przyznano ci za całokształt twórczości. Chciałbym zapytać o jej wczesny okres: przełom lat 90. i 2000. W trakcie studiów na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych współtworzyłeś grupę „Ładnie”. Opowiesz o niej?
Tworzyliśmy razem z Wilhelmem Sasnalem, Marcinem Maciejowskim, Markiem Firkiem i Józefem Tomczykiem „Kurosawą” nieformalną grupę studencką. Tak naprawdę to dopiero krytycy ją usankcjonowali. Poznaliśmy się na Politechnice Krakowskiej. „Ładnie” służyła nam do oswajania opresyjnej roli studenta w obcym mieście, w wielkim gmaszysku Akademii. To była bardziej towarzyska sytuacja niż manifest artystyczny.

Czyli zamiast grupy artystycznej z prawdziwego zdarzenia – luźny koleżeński kolektyw?
Tak. Było kilkanaście spotkań w knajpach. Szukając własnego języka plastycznego, pożyczaliśmy od siebie rozwiązania. Chodziło o to, żeby przebrnąć przez Akademię. Potem nasze drogi naturalnie się rozeszły.

Skąd wzięła się nazwa grupy?
Z jednej strony to gra słów. Ładnie / Ład – nie / Nieład. Zawiera w sobie groteskowość i przewrotność studenckich manifestów. Z drugiej strony Marek Firek udzielał na Politechnice porad swoim studentom. Uczył rysunku i wszystko mu się podobało. Nikogo nie krytykował. Przyjął taką strategię pedagogiczną, że każdemu mówił: „ładnie”.

Twórczość grupy niekiedy była określana jako „banalizm” czy „popbanalizm”. Szufladkowanie „izmami” ma nadal sens?
Dla uporządkowania świata oczywiście ma, ale czy dla artystów? To jest dosyć wtórna figura. Czas „izmów” już chyba dobiegł końca. Teraz wszystko tak szybko się mieli... Obieg informacji jest do tego stopnia intensywny, a narzędzia komunikacyjne wydajne, że „izm” mógłby trwać jeden sezon wystawienniczy.

W okresie studenckim prowadziłeś też Galerię Otwartą w Krakowie.
Akcja polegała na tym, żeby zastosować do celów artystycznych coś, co dopiero się pojawiło w przestrzeni publicznej, czyli billboardy. Wówczas obce ciało w mieście. Miały w sobie posmak zmian społeczno-gospodarczych i wtedy jeszcze dobrze nam się kojarzyły. Lubiliśmy je. Gdy się pojawiły, pomyślałem o zaanektowaniu ich do celów artystycznych. Były trzy, w porywach cztery takie billboardy w centrum Krakowa, na których różni moi znajomi robili wystawy. W Galerii Otwartej brali udział koledzy z „Ładnie” i krakowskie środowisko artystyczne.

Czytaj także: Wątpliwe uroki polskiej szyldozy

Nie myślałeś, żeby wskrzesić Galerię Otwartą?
Teraz to by nie miało sensu – nikt nie lubi billboardów, są irytujące. Pewnie takie zadanie spełniłby Instagram, który jawi się jako bardzo wydajny i efektywny kanał komunikacyjny. Wtedy taką rolę odgrywały właśnie billboardy.

W 2004 r. przeprowadziłeś akcję artystyczną „Wiza”. Na czym polegała?
Byłem na dwumiesięcznym stypendium w Nowym Jorku, gdzie potknąłem się o system wizowy i politykę. O tryby mechanizmów, na które nie mamy wpływu. To była prosta reakcja, żeby wyjść z twarzą. „Wiza” była niewielkim autoportretem w technice olej na płótnie. Formalnie zgodna z wytycznymi amerykańskiej ambasady. Kilkucentymetrowa reprodukcja tego obrazu miała spełnić funkcję dołączanego do aplikacji zdjęcia. I spełniła.

pejzaż, brudne ręczniki, olej na papierze / 26x22,5 cm, 2019 r.Arch. pryw.pejzaż, brudne ręczniki, olej na papierze / 26x22,5 cm, 2019 r.

W Stanach robiłem kilka warsztatów z dziećmi, kilka spotkań, ale też dla dopełnienia malarskiego wizowego dowcipu zacząłem robić kurs pilotażu na samolotach Cessna. Okazało się, ze dwa lata po 9/11 można wejść do Cessny 172 z latynoskim instruktorem, z plecakiem i bez żadnych utrudnień latać nad Nowym Jorkiem.

Nie irytuje cię jako malarza-plastyka, że media głównego nurtu omijają sztuki piękne szerokim łukiem? Mam na myśli stacje telewizyjne. Tylko nie mów, że nie masz telewizora...
Od trzech lat nie mam... Ale wierzę na słowo i dodam, ze podobałaby mi się kultura jako elitarna aktywność. Nie miałbym nic przeciwko temu.

Co mówi o polskim podejściu do kultury fakt, że przez kilkanaście lat nie zdołano wybudować stałej siedziby Muzeum Sztuki Nowoczesnej? Budowa ruszyła dopiero niedawno.
To jest pytanie do artysty rozpolitykowanego, który ma zdanie na każdy temat. Ostentacyjnie nie chcę mieć zdania na niektóre tematy.

W jakimś sensie jest to wygodniejsza opcja.
Albo właśnie trudniejsza. Sto razy łatwiej się mądrzyć. Rzecz jasna cieszę się, że stała siedziba MSN w końcu powstanie. Na Zachodzie muzea i miejsca sztuki są bardziej mainstreamowe. Żywe. Stanowią niemal piknikowe miejsce spotkań, forum. Muzea trochę przejmują rolę kościołów. Nawet w wymiarze architektonicznym powiedziałbym, że są nadwymiarowe i oszałamiające.

Świątynie sztuki.
Wierzę, że architektura dużo nam mówi o nas samych. Architektura kościołów odgrywała niegdyś taką rolę, jaką odgrywa dziś architektura muzeów. W świeckich krajach stały się żywymi, kolorowymi miejscami spotkań. W tym kierunku powinny iść polskie placówki. Ten model jest przetestowany i nie niesie ryzyka przeinwestowania. W wymiarze materialnym, ale i pozamaterialnym.

Czytaj także: Czy sztuka musi być dosłowna?

Jedna z twoich prac w ramach Galerii Otwartej przedstawiała reklamę koszulek z wymownym napisem „Nie interesuję się sztuką”. Stworzyłeś ponadczasowy slogan?
Zależy... Gdyby taką koszulkę ubrał rolnik albo polityk, nie miałoby to już takiej lekkości i swady. Utraciłoby wieloznaczność – jak wtedy, kiedy T-shirt „Nie interesuję się sztuką” ubierają w akcie desperacji studenci ASP, którzy w popłochu zajmują się słynnym poszukiwaniem definicji sztuki.

Nad czym teraz pracujesz?
Mniej więcej od roku maluję farbą olejną na papierowych ręcznikach, których używam do czyszczenia pędzli. Mam też kilka otwartych płócien. Myślę teraz, żeby połączyć to w wystawę pt. „Ostatni dzień lata”. Zupełnie jak film Konwickiego, który w 1958 r. wraz z operatorem i dwójką aktorów kupili bilety PKP Warszawa-Gdynia i zrobili na plaży film. Ciekawe jest dla mnie takie zderzenie: ubogie środki ekspresji i ekspresja granicząca z obłędem.

Rafał BujnowskiKuba Dąbrowski/ForumRafał Bujnowski

Najświeższym projektem, który przygotowuję wspólnie z Oskarem Dawickim, jest konceptualna rzeźba miejska „Pomnik neurotyków. Kałuża Oskara”. Instalacja zostanie odsłonięta w Alejach Ujazdowskich i, mam nadzieję, stanie się integralną częścią tej alei sukcesu i władzy. Oskar jest patronem pracy, a projekt jest trochę o pojęciu zwyciężania. Rzeźba została wstępnie pokazana na wystawie w warszawskiej Królikarni „przy wystawie” o stuleciu tradycji pomnikowej w Niepodległej. Zależało mnie i Oskarowi na tym, żeby to był ostatni pomnik w celebrowanym stuleciu niepodległej Polski. By Oskar był ostatnim neurotycznym bohaterem neurotycznego stulecia. Oficjalne odsłonięcie połączone z performansem nastąpi 13 kwietnia.

Brakuje nam sztuki w przestrzeni publicznej?
I znowu się wykpię świeżo nabytą tożsamością plastyka. Nie chcę zabierać głosu i wyrokować, czego brakuje społeczeństwu, a czego ma w nadmiarze. To jest właśnie przywilej bycia plastykiem.

Warto być plastykiem.
Polecam wszystkim. Młodszym artystkom i artystom polecam zaś, żeby się nie spóźniali, jeszcze częściej brudzili sobie rączki i próbowali odpowiedzieć na to trudne pytanie – czym jest, k..., sztuka?

Czytaj także: Jak dotrzeć ze sztuką do publiczności nad Wisłą

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną