Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Dlaczego książki dla młodzieży już nie uczą i nie wychowują

Młodzi czytelnicy stanowią systematycznie kurczącą się mniejszość pośród ogółu uczestników kultury. Młodzi czytelnicy stanowią systematycznie kurczącą się mniejszość pośród ogółu uczestników kultury. Annie Spratt / Unsplash
Ukazanie się „Księgi dla starych urwisów”, książki Krzysztofa Vargi o twórczości Edmunda Niziurskiego, to dobry powód, by zapytać, dlaczego nie ma już miejsca na literacki dydaktyzm.
„Księgi dla starych urwisów”mat. pr. „Księgi dla starych urwisów”

Dziś mało kto z nas wierzy w tradycyjnie rozumianą wychowawczą rolę literatury. Po części dlatego, że młodzi czytelnicy (podobnie zresztą jak starzy) stanowią systematycznie kurczącą się mniejszość pośród ogółu uczestników kultury, więc siłą rzeczy wychowanie przez literaturę okazuje się społecznie mało efektywne. Przede wszystkim jednak dlatego, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat literatura dziecięcia i młodzieżowa uległa spektakularnej przemianie: z narzędzia „dyrektywnego wychowania” stała się przejawem „przyjacielskiego wsparcia”.

Pionierkami w skali światowej okazały się autorki skandynawskie – Astrid Lindgren i Tove Jansson. Ich przełomowe książki („Pippi Pończoszanka” Lindgren i „Kometa nad Doliną Muminków” Jansson) miały premierę wydawniczą w tym samym 1945 r., co chyba nie jest wyłącznie przypadkowym zbiegiem okoliczności, a raczej dowodem radykalnej zmiany podejścia do statusu dziecka czy ogólniej – młodego człowieka, w czym z pewnością zaznaczył się wpływ doświadczenia wojen i totalitaryzmów.

Literackie ikony antypedagogiki

W istocie obie wymienione książki, szczególnie zaś „Pippi”, wyprzedziły o parę dekad rewolucyjny nurt nazywany antypedagogiką, który traktuje się często jako element lub konsekwencję kontrkultury lat 60. Ów zwrot polegał z grubsza na zakwestionowaniu czy wręcz odrzuceniu wychowania, a w bardziej radykalnej wersji – także instytucji szkoły. Dziecko w relacji z dorosłymi miało być podmiotem, a nie przedmiotem; autonomiczną, w pełni suwerenną jednostką, nie zaś obiektem wychowawczo-edukacyjnej obróbki.

Bohaterka książki Astrid Lindgren – piegowata dziewczynka mieszkająca z małpką i koniem, za to bez rodziców – może być uznawana za ikonę antypedagogiki, a przy okazji symbol utopijnego anarchizmu: jest całkowicie wolna, nikomu niepodporządkowana, wiedzę czerpie nie ze szkoły, ale z samodzielnie kształtowanych kontaktów z innymi, no i ze swoich przygód. Z kolei bohaterowie „Muminków” pokazują, czym jest empatia, jakie mogą być warianty wolności (znakomity przykład Włóczykija), a wreszcie – na przykładzie rodziny Muminków – jak funkcjonuje „rodzina antypedagogiczna”, czyli taka, w której – według Carla Rogersa, współtwórcy psychologii humanistycznej – każdy, i rodzic, i dziecko na równi, „ma prawo do podejmowania własnych decyzji i jest za nie odpowiedzialny”.

Mało wychowawczy Edmund Niziurski

W polskiej literaturze nie było takiej postaci jak Pippi Pończoszanka, ale już w latach 50. pojawili się bohaterowie Niziurskiego. Uczniowie z „Księgi urwisów” czy niebywały pechowiec Marek Piegus. I oni także, choć może nie tak ekstremalnie jak starsza od nich piegowata Szwedka, daleko odbiegali od norm wyznaczanych dzieciom przez tradycyjną pedagogikę.

Może dziwić, że wymieniam w tym kontekście „Księgę urwisów”, wydaną w 1954 r. powieść dość mocno zanurzoną w konwencji socrealizmu, ale – jak słusznie przypomina w swojej książce Krzysztof Varga – pierwsze w dorobku dzieło Niziurskiego przeznaczone dla młodzieży „to właściwie też kryminał społeczny, bo przecież prócz koniecznej daniny politycznej daje nam też wiarygodny fresk społeczny”. Ważniejsze jest jeszcze co innego: Niziurski jak żaden inny polski pisarz przed nim potrafił wiernie zrekonstruować specyfikę dziecięco-młodzieżowej społeczności, wraz z typowymi dla niej konfliktami i zbiorowymi zachowaniami.

Po raz pierwszy w jego twórczości pojawiają się uczniowskie nieformalne wspólnoty (do czego później jeszcze wrócę) – tu akurat są to dwie grupy rywalizujące ze sobą w zadaniu zdemaskowania groźnego dywersanta. Co więcej, bohaterowie „Księgi urwisów”, nawet ci pozytywni jak Batura, redaktor szkolnej gazetki, czy Karlik Rudniok, pomysłodawca poszukiwań dywersanta, wymykają się dydaktycznej sztancy: przeżywają rozmaite rozterki, działają głównie „pozaregulaminowo”, no i popełniają błędy.

Czytaj także: Niziurski i jego następcy

Żadnego upupiania dziecięcych bohaterów

Niziurski całkowicie rezygnuje z jakiejkolwiek idealizacji, przedstawia rzeczywistość in crudo, a jego dziecięcy bohaterowie są traktowani tak, jakby byli całkiem dorośli. Żadnego upupiania, łatwego pocieszania czy nachalnego wskazywania słusznej drogi.

Drugi z wymienionych bohaterów Niziurskiego – Marek Piegus – to już nieco bliższy krewny Pippi, nie tylko z powodu piegowatego nazwiska, bo przede wszystkim ze względu na swój indywidualizm, tudzież groteskowość otaczającego go świata. Jest to jednak nie tyle (jak w przypadku Pippi) indywidualizm z wyboru, ile z konieczności. Marek po prostu nie ma się gdzie podziać, nie ma nawet gdzie odrobić lekcji (jego pokój zajmuje sublokator Anatol Surma, muzyk i aktor), udaje się przeto na wagary i pochłania go świat zewnętrzny zaludniony przez surrealistycznych gangsterów (Wieńczysław Nieszczególny, Albert Flasz, Chryzostom Cherlawy, Teofil Bosmann – ach, te nazwy!) i detektywów (Hippollit Kwass). Groteskowość tego świata jest niebywała, podobnie jak pech i przygody Piegusa, co maksymalnie kontrastuje z klasycznymi opowieściami z półki „literatura dla dzieci i młodzieży”, w których chaos zawsze musi być przezwyciężony na rzecz porządku, a poczucie humoru jest co najwyżej oprawą umoralniającego przesłania.

Podobnie rzecz się ma z późniejszymi książkami Niziurskiego: „Awanturą w Niekłaju”, „Sposobem na Alcybiadesa”, „Siódmym wtajemniczeniem”, „Klubem włóczykijów” czy powstałą w latach 70. tzw. trylogią odrzywolską (powieści „Naprzód, Wspaniali!”, „Awantury kosmiczne”, „Adelo, zrozum mnie!”). W każdej z nich świat młodych ludzi jest jednocześnie nasycony rozpoznawalnymi szczegółami „z życia” i osobliwościami co najmniej na granicy groteski i parodii. W „Księdze dla starych urwisów” Krzysztof Varga zamieszcza najsłuszniejszą chyba w tej sprawie opinię Jerzego Pilcha: „Niziurski potrafił celnie trafiać w rzeczywistość, niby ją olewając, niby robiąc z rzeczy najwyższych parodię. To jest zarazem realistyczne i kompletnie odjechane, tak jak powinno być w literaturze: wielkie i trafione. Odjechane i trafione. On miał ten wyjątkowy dar”.

Rzeczywiście w każdej z wymienionych powieści znajdziemy wiarygodne tło obyczajowo-społeczne, na którym rozgrywają się wydarzenia mniej lub bardziej niezwykłe. Przykładowo w „Sposobie na Alcybiadesa” niby zwyczajni uczniowie okazują się obdarzeni niespotykanym talentem analitycznym, a wprowadzając samodzielnie opracowany system pozwalający przewidzieć, kogo danego dnia pytał będzie na lekcji stary profesor historii, w efekcie przyswajają sobie wiedzę historyczną na wysokim poziomie. Natomiast w „Siódmym wtajemniczeniu” mamy wiernie oddany klimat społeczny Górnego Śląska, a w tym wszystkim magiczny motyw snów powtarzających się w kolejnych pokoleniach, tudzież odniesienia do inicjacyjnych rytuałów masońskich.

Jan Hartman: Moja dziesiątka ulubionych książek

Szczególna rola szkoły

Tym, co najbardziej wyróżnia całą twórczość Niziurskiego, jest szczególnie potraktowany temat szkoły. Przy okazji uwag na temat powieści „Szkolny lud, Okulla i ja” Krzysztof Varga pisze: „Szkoła u Niziurskiego jest jak międzygalaktyczny statek mknący przez nieskończoność kosmosu, jest wszystkim i wszystko, co ważne, dzieje się na jego pokładzie, a podróżnicy, w tym przypadku uczniowie, tworzą patchworkową mozaikę typów skazanych na siebie mimo różnic charakterów”. Tyle że w centrum „tego, co się dzieje”, jest nieusuwalny konflikt między uczniami a pedagogami („gogami”), postrzegany i przeżywany z perspektywy uczniów.

Szkoła jako taka jest właściwie zawsze – czy to w „Sposobie na Alcybiadesa, czy w „Siódmym wtajemniczeniu”, czy w „Szkolnym ludzie” – typową „instytucją totalną”, więc żeby w niej funkcjonować bez szwanku dla ciała i duszy, trzeba znaleźć odpowiedni sposób na przetrwanie: wymykać się nadzorowi, przechytrzać „gogów”, tworzyć nieformalne „antystruktury” i wzmacniać je stosownymi rytuałami. Jak wspomniałem, wciąż powtarza się w tej prozie motyw młodzieżowych „band”, kongenialnie nawiązujący do poważnych „chuliganologicznych” koncepcji amerykańskich socjologów z lat 50. „Koloniści”, „Piraci”, „Matusy”, „Blokerzy”, „Zielone Jaszczurki” – tak jak analizowane przez Alberta Cohena amerykańskie gangi młodzieżowe – każda z tych „band” ma swoje barwy i godła, każda gotowa jest dowodzić swojej wyższości nad konkurencją i bronić terytorium.

Jest to nader wywrotowe ujęcie tematu, przede wszystkim dlatego, że opisywani w tych książkach młodzi ludzie (inaczej niż ci z badań Cohena) z reguły nie są dziećmi jakiejś społecznej patologii. Ciążą ku subkulturze tak, jak ciążyli ku niej pochodzący z inteligenckich środowisk rodzimi hipisi w późnych latach 60. i wczesnych 70. czy punkowcy w ostatniej dekadzie PRL. Celem jest wolność i samorealizacja.

I w ten oto sposób Niziurski stał się prekursorem całkiem współczesnych tekstów polskiej kultury młodzieżowej (notabene zdecydowanie bardziej adresowanej do młodzieży starszej niż młodszej), nie tylko literackiej zresztą, bo też pozaliterackiej: piosenek z czasów boomu rockowego (np. twórczość wczesnego Oddziału Zamkniętego), nielicznych filmów (np. „Wszystko, co kocham” Jacka Borcucha), a nawet komiksów (np. „Jeż Jerzy”).

Czytaj także: Krwawe bajki dla młodzieży

Grupa świrów i narwańców

Co było układem odniesienia dla młodzieżowej prozy Niziurskiego? Z jednej strony stare (pierwsze wydanie 1906 r.), poczciwe „Wspomnienia niebieskiego mundurka” Wiktora Gomulickiego, z drugiej zaś szkolne fragmenty „Ferdydurke” Gombrowicza. Historycznie ustawia się zatem za „Sposobem na Alcybiadesa”, „Siódmym wtajemniczeniem”, „Klubem włóczykijów” odrzucona de facto tradycja literacko-wychowawcza i zaakceptowana swoista antytradycja, która inspiruje drwiną, ironią, groteską. Do tego dochodzi śmiałe podważenie typowych strategii i mitów narracji przygodowej.

Świetnie wyjaśnia to w swojej książce Krzysztof Varga na przykładzie powieści „Naprzód, Wspaniali!”. Tytułowi „wspaniali” to oczywiste nawiązanie do słynnego westernu, ale w odniesieniu do charakterystyki bohaterów powieści wzniosła nazwa staje się ekstremalnie ironiczna: to przecież grupa świrów i narwańców. To jest – pisze Varga – „kopnięcie w podbrzusze całego archetypu powieści młodzieżowej jako elementu edukacji, wychowania i wpajania wartości, zanegowanie zadań formacyjnych literatury młodzieżowej”.

Wszystko wskazuje na to, że ta mniej lub bardziej jawna niepokorność, wkomponowana w ramy fabularnej awantury, stała się fundamentem sukcesu książek Niziurskiego, ale co więcej – stała się regułą współczesnej literatury młodzieżowej, a nawet minimum, jakie książka musi spełnić, by zyskać akceptację młodych czytelników. I takie są zarówno zaliczające się już do klasyki fantasy książki Terry’ego Pratchetta, książki dla dzieci Grzegorza Kasdepke, książki dla dziewcząt Dagmar Bach czy Agnieszki Tyszki. Czy to dowód na wychowawczą abdykację literatury? Chyba raczej konsekwencja obiektywnego stanu rzeczy. W sytuacji nieograniczonego dostępu do rozmaitych treści, ekspansji tzw. social mediów, młodocianych influencerek czy wideoblogerów inaczej się po prostu nie da.

Czytaj także: Dorośli czytają książki dla młodzieży

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną