Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

X-Men dla początkujących

Kadr z filmu „X-Men: Mroczna Phoenix” Kadr z filmu „X-Men: Mroczna Phoenix” mat. pr.
Przy okazji premiery „Mrocznej Phoenix” przyglądamy się niemal 20-letniej historii filmowego cyklu o mutantach z grupy X-Men.

Nawet jeśli jedynymi zasługami serii „X-Men” byłyby odkrycie dla świata Hugh Jackmana oraz scena, w której Michael Fassbender mówi po polsku i walczy z peerelowską milicją, to już by było wystarczająco dużo. Ale liczący dziś 12 filmów cykl okazał się o wiele większym osiągnięciem. Oto krótkie wprowadzenie dla widzów, którzy do tej pory nie mieli z nim do czynienia.

Czytaj także: X-Men, czyli gdyby Żydzi byli superbohaterami

X-Men to grupa superbohaterów

A dokładnie rzecz ujmując: mutantów skupionych wokół prof. Charlesa Xaviera, poruszającego się na wózku inwalidzkim i obdarzonego potężną mocą telepaty. Powołana została do życia w komiksach wydawnictwa Marvel w 1963 r. przez scenarzystę Stana Lee oraz rysownika Jacka Kirby′ego. Skład grupy zmieniał się przez lata, pojawiali się nowi bohaterowie i nowi wrogowie, niektórzy z nich umierali, by później ożyć – każdy, kto czytuje komiksy o superbohaterach, wie, że fabuły niektórych serii są bardziej zawiłe niż scenariusz „Mody na sukces” (na szczęście z reguły są też bardziej wciągające).

W komiksach X-Men należą do tego samego świata co Avengers

– czyli Iron Man, Thor, Hulk i spółka – których przygody od dekady podbijają światowe kina w ramach cyklu nazwanego Marvel Cinematic Universe (MCU). Zatem na łamach komiksu X-Men mogą walczyć ze złem np. u boku Kapitana Ameryki. W kinie nie jest to możliwe (przynajmniej na razie). Dlaczego? Otóż trochę trudno dziś w to uwierzyć, ale w latach 90. wydawnictwo Marvel miało spore kłopoty finansowe. Komiksy nie sprzedawały się tak dobrze jak przed laty, ratunku szukano więc w kinie, odsprzedając prawa do wykorzystania postaci różnym studiom filmowym. Do 20th Century Fox trafili więc X-Men oraz Fantastyczna Czwórka, do Sony Pictures – Spider-Man, a resztę – upraszczając – zachował Marvel.

Po gigantycznym sukcesie filmów zrealizowanych w ramach MCU Marvel – wówczas należący już do koncernu Disneya – starał się odzyskać prawa do swoich superbohaterów. Udało się ze Spider-Manem (dzięki układowi z Sony), ale prawa do X-Men trafiły do Disneya dopiero niedawno: po sfinalizowaniu wielkiej umowy, na mocy której koncern przejął 20th Century Fox.

Czy mutanci trafią teraz do filmów z cyklu MCU? Trudno powiedzieć, Disney na razie trzyma swoje plany w tajemnicy (ma ujawnić je dopiero po letniej premierze filmu „Spider-Man: Daleko od domu”). Jeśli tak, to niemal na pewno nie będzie to bezpośrednia kontynuacja tego, co widzieliśmy w dotychczasowych filmach o X-Men. A to dlatego, że...

… saga o mutantach dobiega końca

Tak przynajmniej twierdzi reprezentująca 20th Century Fox Emma Watts. Zaplanowana na kwiecień 2020 r. premiera filmu „The New Mutants” ma być ostatnią w serii. To zresztą będzie spin-off, czyli film spoza głównego cyklu, więc właściwym finałem historii podopiecznych prof. Xaviera jest właśnie „Mroczna Phoenix”.

Czytaj także: Superzłoczyńcy Marvela

Filmowa historia mutantów zaczęła się w 2000 r.

... wraz z premierą filmu „X-Men” w reżyserii Bryana Singera. W obsadzie nie zabrakło gwiazd: prof. Xaviera zagrał Patrick Stewart, jego wroga Magneto – Ian McKellen, zaś mutantkę Storm – Halle Berry. Ale największą popularność zdobył nieznany wówczas Australijczyk Hugh Jackman. Zagrał Wolverine’a – mutanta, który wskutek wojskowych eksperymentów został obdarzony szkieletem z niezniszczalnego metalu (zwanego adamantium) oraz wysuwanymi z grzbietów dłoni szponami.

Wolverine od lat należy do najpopularniejszych superbohaterów i to nie tylko w świecie X-Men, więc na Jackmanie spoczywała spora odpowiedzialność: fani komiksów są wyjątkowo wybredni, a to wszak oni mieli ruszyć tłumnie do kin. Na dodatek australijski aktor był podobno obsadowym wyborem dokonanym za pięć dwunasta: rolę odrzucili wcześniej m.in. Russell Crowe oraz wokalista rockowy Glenn Danzig, zaś producenci myśleli także o Keanu Reevesie, Melu Gibsonie, Jean-Claudzie Van Damme, a nawet Bobie Hoskinsie (prawdopodobnie dlatego, że w komiksach Wolverine jest wyjątkowo niski). Wreszcie zdecydowano się na Jackmana, bo polecił go jego kumpel Crowe. Tego ryzyka twórcy „X-Men” nie żałowali: aktor stał się ikoną całej serii, a chwilę potem jednym z najgorętszych nazwisk Hollywood.

Czytaj także: Fan jako współtwórca kultury

„X-Men” okazali się wielkim sukcesem nie tylko komercyjnym, lecz również artystycznym

Bryan Singer udowodnił, że kino o superbohaterach może być zarówno atrakcyjne wizualnie, jak i poruszać ważne tematy. Fabuła o mutantach, walczących ze swoimi złymi pobratymcami, lecz mającymi również przeciw sobie ludzkość, obawiającą się ich mocy, to wszak metaforyczna opowieść o wykluczeniu, emancypacji i walce mniejszości o równouprawnienie. To m.in. skusiło Iana McKellena, wybitnego aktora szekspirowskiego, zaangażowanego w batalię o prawa osób LGBT.

Oczywiście nie był to pierwszy film na podstawie superbohaterskich komiksów, który odniósł międzynarodowy sukces, ale wcześniejsze – m.in. „Superman” Richarda Donnera oraz dwie części „Batmana” Tima Burtona – były raczej wyjątkami. „X-Men” okazali się filmem, który otworzył w kinie nową epokę superbohaterskich produkcji. Być może bez sukcesu filmu Singera – a także, co należy podkreślić, trylogii „Spider-Man” Sama Raimiego, nakręconej w latach 2002–07 – dziś nie mielibyśmy w kinach tak wielu filmów o zamaskowanych herosach. Reżyserzy zaczęli chętniej sięgać po komiksy o superbohaterach, dostrzegając w nich nie tylko akcję, lecz także pole do popkulturowej analizy aktualnych tematów społecznych i politycznych.

Czytaj także: Po co komu czarni superbohaterowie? Albo superbohaterki?

Ciąg dalszy musiał nastąpić

Filmowe imperium „X-Men” rozrosło się do 12 filmów (w tym trzech poświęconych wyłącznie Wolverine’owi oraz dwóch, których bohaterem jest nieśmiertelny najemnik Deadpool) i dwóch seriali telewizyjnych. Nie wszystkie są ze sobą ściśle powiązane, ale każdy rozgrywa się w tym samym uniwersum. Ich fabuły nie układają się w bardzo spójną całość – fani i krytycy narzekali na nieścisłości i niedociągnięcia, których z każdym tytułem przybywa.

Ale nic dziwnego, skoro ważną rolę w serii odgrywają podróże w czasie, pewne wydarzenia z przeszłości ulegają zmianie, a część postaci pojawia się w nowych, odmłodzonych wcieleniach. Do gwiazdorskiej obsady dołączali kolejni znakomici aktorzy: w serii wystąpili (jednorazowo lub w kilku filmach) m.in. Michael Fassbender, James McAvoy, Jessica Chastain, Jennifer Lawrence, Ryan Reynolds, Oscar Isaac, Ellen Page i Omar Sy. Zaś twórcy pozwalają sobie na różne gatunkowe eksperymenty, np. „Deadpool” to w gruncie rzeczy parodia superbohaterskich fabuł, z bohaterem nieustannie przełamującym czwartą ścianę i zwracającym się bezpośrednio do widzów.

Czytaj także: Superbohaterowie mrocznej przyszłości

A które z filmów cyklu warto obejrzeć?

Najwięksi fani „X-Men” i tak widzieli już wszystkie, ale początkującym polecam przede wszystkim „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” (2014) – bowiem tu udało się idealnie spleść ze sobą wszystkie tematyczne wątki przewijające się przez całą serię – oraz „Logan: Wolverine” (2017), który bardziej niż typowe kino o superherosach przypomina mroczny antywestern o winie i przebaczeniu, tyle że dziejący się w niedalekiej przyszłości. Doceniła to Amerykańska Akademia Filmowa, nominując film do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany.

A jeśli macie więcej czasu, warto poświęcić go serialowi „Legion” (dwa sezony dostępne są na HBO GO, trzeci i ostatni będzie mieć premierę w tym roku). Jego związki z cyklem kinowym są bardzo luźne, ale to mistrzowsko poprowadzona opowieść o obdarzonym telekinetyczną mocą schizofreniku, który staje się celem służb specjalnych.

Zaś jako bonus seans „X-Men: Apokalipsa” (2016). To akurat jeden ze słabszych filmów serii, ale scena, w której ukrywający się w komunistycznej Polsce Magneto (w młodszym wcieleniu grany przez Michaela Fassbendera) walczy z milicją, ma dla nas niezaprzeczalny urok. Zwłaszcza gdy Fassbender wygłasza dialogi po polsku. Trzeba oddać mu sprawiedliwość: naprawdę się starał.

Czytaj także: Zapomniani twórcy komiksowych bohaterów

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną