Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Po co kręcić nową wersję „Kevina samego w domu”?

Kadr z filmu „Kevin sam w domu” Kadr z filmu „Kevin sam w domu” mat. pr.
Ogłoszone przez Disneya plany wyprodukowania remake’u kultowej komedii zaskakują, niektórych nawet oburzają. Podobnie jak moda na „odgrzewanie kotletów”. Tylko co z tego, skoro widzowie i tak tłumnie oglądają te „kotlety” w kinach?

Może to zaskakujące, ale odpowiedzią na pytanie o to, dlaczego Disney szykuje nowego „Kevina”, jest... „Król Lew”. Nowa wersja kultowej animacji zarobiła do tej pory ponad 1,2 mld dol. – a przecież, nie licząc zamiany wizualnej na realistyczną grafikę komputerową, scenariusz pozostał niemal identyczny. Widzowie płacili za dzieło, które doskonale znają. Jak to się mówi – „zagłosowali portfelami”.

Dlaczego więc kręcić remake′i? Dla pieniędzy. Można wręcz się bronić, że publiczność po prostu tego chce – „Piękna i bestia”, podobnie bliźniacza względem oryginału, zarobiła grubo ponad miliard. Czyli Disney zaspokaja potrzeby kinomanów.

Czytaj także: Disney pobił własny rekord i nie ma na świecie konkurencji

Disney już się nie wysila

Pytanie tylko, czy Disney musi to robić tak odtwórczo. Przy okazji „Czarownicy” znalazł sposób na to, by tchnąć nowe życie w opowieść o Śpiącej Królewnie, podobnie jak w „Krainie Lodu” bardzo luźno podszedł do „Królowej Śniegu”. Skoro więc ma w planach kolejne produkcje o spodziewanych przychodach powyżej miliarda, to dlaczego nie włożyć w to odrobiny wysiłku i nie zaproponować widzom czegoś choć odrobinę nowego? Wydaje się, że to kwestia twórczej ambicji.

Tymczasem Disney w nowym „Królu Lwie” powtarza niemal kropka w kropkę stary film, a do tego z zupełnie niezrozumiałych powodów jako scenarzystę wskazuje Jeffa Nathansona, pomijając twórców oryginału: Jonathana Robertsa, Lindę Woolverton oraz Irene Mecchi.

Czytaj także: Po co Disney przerabia na filmy swoje animacje sprzed lat?

Widzowie lubią stare kotlety, więc je dostają

Jak będzie z „Kevinem”? O dziwo – być może – całkiem interesująco. Proste przeniesienie fabuły oryginału do współczesności po prostu nie zadziała – nie w erze wszechobecnych smartfonów, nie w czasach, gdy ochrona na lotniskach jest tak uważna, że z pewnością żaden dzieciak nie wsiądzie na pokład nie tego samolotu, co trzeba. Wydaje się, że okoliczności zmuszą Disneya do włożenia w nową wersję przynajmniej minimalnego wysiłku.

Martwi jednak sam trend. Od lat słychać narzekanie na ciągłe kręcenie albo nowych wersji starych przebojów, albo kontynuacji czy prequeli. Tymczasem zjawisko ostatnio się nasiliło, za co winić trzeba rosnącą konkurencję na rynku VOD. Nagle trzeba zapełnić nie tylko kina, ale i przyciągnąć użytkowników do coraz nowszych platform streamingowych – a najlepszym sposobem są oryginalne produkcje. A że akurat oryginalności w nich mało, to już szczegół. Stąd „Kevin sam w domu” na Disney+ i stąd start prac nad „Księciem w Nowym Jorku 2”, tym razem z Wesleyem Snipesem.

Do poczucia przesytu związanego z nadprodukcją seriali i filmów (wystarczy być abonentem samego Netflixa i nie być na bieżąco) dojdzie więc uczucie niestrawności. Serwuje nam się stare dania, które tylko przyprawia się na nowo, by udawały świeżość. Sęk w tym, że dopóki będziemy zamawiać te „odgrzewane kotlety”, dopóty będą nam one podtykane pod nos.

Czytaj także: Gra sił pomiędzy kinem i streamingiem

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną