Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Każdy sobie kulturę skrobie. Dlatego za granicą nam nie wychodzi

Wernisaż wystawy „Lublin – Litwa i Unia Polska”, przygotowanej z okazji 450-lecia Unii Lubelskiej przez Muzeum Pałac Wielkich Książąt Litewskich i Muzeum Lubelskie z partnerami: Instytutem Polskim w Wielkie i polską ambasadą. Wernisaż wystawy „Lublin – Litwa i Unia Polska”, przygotowanej z okazji 450-lecia Unii Lubelskiej przez Muzeum Pałac Wielkich Książąt Litewskich i Muzeum Lubelskie z partnerami: Instytutem Polskim w Wielkie i polską ambasadą. Instytut Polski w Wilnie / mat. pr.
Najnowszy raport Najwyższej Izby Kontroli nie pozostawia wątpliwości: kulturę polską promujemy w świecie w sposób dość chaotyczny.

Tylko to jedno zdanie z raportu mogłoby wystarczyć za cały komentarz: „nie są diagnozowane potrzeby, nie ma długofalowych planów i specjalnego budżetu na realizację przedsięwzięć, nie jest monitorowana skuteczność działań”. Problem dotyczy dwóch resortów, które promocję mają wpisaną w swoje cele: Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ale w ich ramach – jak skwapliwie policzyli inspektorzy NIK – rozsławianiem naszej kultury za granicą zajmuje się aż 120 jednostek. I z reguły każda na swoją rękę, nie oglądając się na innych. Dokonajmy krótkiego przeglądu tego pospolitego ruszenia.

Zmienne szczęście polskich instytutów kulturalnych

W resorcie kultury to przede wszystkim Instytut Adama Mickiewicza. Teoretycznie najważniejszy ambasador polskiej kultury w świecie. Powołany w 2000 r., miał integrować całość przedsięwzięć. Z czasem swoją część wyszarpał od niego Polski Instytut Sztuki Filmowej, inny kęs – Instytut Książki. Ale i tak to potentat, który w latach 2013–18 zorganizował blisko 5 tys. wydarzeń, na które wydał ponad 150 mln zł. Instytucja z wypracowanym know-how, ustabilizowanymi kadrami, której „dobra zmiana” specjalnie nie zaszkodziła. Teatr, muzyka, sztuka, a od paru lat dynamicznie wspierany design – to główne obszary jej aktywności.

Wyżej wspomniane dwa instytuty działają już ze zmiennym szczęściem, a niekiedy wręcz w sposób kompromitujący, czego przykładem pamiętna narodowa reprezentacja na Targach Książki w Londynie w 2016 r. Wydają też sporo, by nas zauważono. Bilans pięciolecia w przypadku literatury to 31 mln, a filmu – 61 mln zł. Jest także Międzynarodowe Centrum Kultury, Towarzystwo im. Fryderyka Chopina i wiele, wiele innych.

Czytaj także: Da się promować kulturę bez żołnierzy wyklętych i Kościoła

Promocja propagandy za granicą

Drugi potężny filar to MSZ ze swoimi Instytutami Polskimi, działającymi od lat i rozsianymi po świecie (choć głównie po Europie). Jest ich łącznie 24, od Bratysławy po Nowy Jork, od Mińska po New Delhi, od Tokio po Tel Awiw. Każdy robi swoje i choć nigdy nie dysponowały godziwymi budżetami, to ostatnio dodatkowo zapędzono je do mało wdzięcznych zadań: propagowania nowej polityki historycznej Polski, kulturę spychając na plan dalszy.

O tym dziwacznym resortowym dualizmie w promocji kultury dyskutuje się od lat. Zawsze z tym samym efektem: zerowym. Czasami współpraca układa się lepiej, czasami gorzej, ale o pełnej kooperacji mowy być nie może. Oczywiście jak bumerang powraca idea, by Instytuty Polskie zostały przejęte przez Instytut Adama Mickiewicza. To pomysł efektowny, ale z wielu względów nierealny.

Czytaj także: Czy PISF jest niezależny od władzy politycznej?

Dyplomacja ma inne plany

Przede wszystkim dlatego, że IAM nie ma żadnego doświadczenia w prowadzeniu stacjonarnych placówek za granicą. Po drugie, dla MSZ to doskonałe narzędzie do nagradzania zasłużonych dla władzy (resortu) ludzi. Pieniądze może i niezbyt duże, ale odpowiedzialność niewielka i spokojne życie w atrakcyjnych zazwyczaj miastach. Poza tym Instytuty realizują także inne zadania promocyjne (edukacja, turystyka, gospodarka, wspomniana polityka historyczna), których Adam Mickiewicz z pewnością by nie przejął.

Nie ma oczywiście sensu tworzyć superjednostki, która pochłonęłaby całą promocję polskiej kultury za granicą (odpowiednik dawnego PAGART), bo w różnorodności działań tkwi jakaś siła i urok. Ale pewna integracja – i to właśnie zaleca NIK – na pewno by się przydała. Dziś często jest tak, że IAM lub PISF organizuje w danym mieście istotne przedsięwzięcie promujące kulturę polską, a lokalny Instytut Polski stoi w tym czasie pusty, bo dyplomacja ma inne plany.

Czytaj także: Dlaczego resort kultury zamyka „Tor” i łączy studia filmowe

Mamy sztukę do rozsławienia

W ostatnich dwu dekadach wielokrotnie byłem świadkiem fantastycznych i rzeczywistych sukcesów polskiej kultury za granicą i śmiem twierdzić, że na tle innych krajów, nawet bardzo bogatych, prezentujemy się pod tym względem całkiem nieźle. Mamy rozmach, mamy dobre pomysły, potrafimy się przebić nawet tam, gdzie drzwi wydają się zamknięte. Być może czasami towarzyszy temu staropolskie „zastaw się, a postaw się”, ale ogólny bilans jest pozytywny. Rzecz więc nie w tym, by system wywracać teraz do góry nogami, ale by uczynić go bardziej efektywnym, co dobrze wychwycił raport NIK. Ku chwale Chopina, Strzemińskiego, Kantora czy Wajdy.

Czytaj także: Władza na potęgę produkuje nowe instytuty. Po co?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną