Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Parszywa dwunastka, czyli tuzin tandetnych filmów o II wojnie światowej

Z całą pewnością każdy kraj biorący udział w II wojnie światowej nakręcił o niej jakiś film. Z całą pewnością każdy kraj biorący udział w II wojnie światowej nakręcił o niej jakiś film. mat. pr.
Okrągła rocznica wybuchu największego konfliktu zbrojnego XX w. może być przyczynkiem i do takich rozważań. Filmów poświęconych tej tematyce ukazało się bowiem mnóstwo.

Z całą pewnością każdy kraj biorący udział w II wojnie światowej nakręcił o niej jakiś film, ale nie tylko. W sumie powstały ich tysiące. Prezentujemy 12 naszym zdaniem nie najlepszych, a jeśli wartych obejrzenia, to z innych powodów, niż chcieliby ich twórcy.

„Parszywa dwunastka 4” („The Dirty Dozen: The Fatal Mission”, USA, Jugosławia, Włochy, 1988)

„Parszywa dwunastka” (1967), absolutny klasyk kina wojennego, doczekała się aż trzech kontynuacji. Niestety. Wszystkie sequele są dziełami telewizyjnymi i nie wytrzymują porównania z oryginałem. Co prawda Lee Marvin zagrał jeszcze tylko w „dwójce” (zmarł w 1987 r.), za to niestrudzony Ernest Borgnine (grał w filmach od 1950 do 2018 r.!) wierny był „parszywcom” do końca. Zaś Telly Savalas, który w międzyczasie został Kojakiem, wrócił zasadniczo odmieniony w części trzeciej. W oryginalnej „Parszywej dwunastce” wcielił się w jednego z 12 żołnierzy-skazańców, którym zostaje powierzona misja niemożliwa. A już w „Parszywej dwunastce 3: Zabójcza misja” (1987; koprodukcja amerykańsko-jugosłowiańska) z dewianta Archera Maggotta przedzierzgnął się w mjr. Wrighta przewodzącego grupie straceńców.

Ostatnie dzieło tetralogii opowiada o tym, jak wojacy z wyrokami chcą zapobiec zawiązaniu w Turcji... IV Rzeszy. Taki jest hitlerowski plan na wypadek przegranej wojny. Pomijając fabułę i mizerię całości, Savalas miał wtedy blisko 70 lat i nadwagę. Ten obraz był dla niego tak spóźniony jak „Zielone berety” (1968) dla Johna Wayne’a. Tyle że ten drugi to jednak słynny film.

Czytaj także: Jak rozpętała się II wojna światowa

„Triumf Tarzana” („Tarzan Triumphs”, USA, 1943)

W razie wojny wszystkie ręce na pokład. Choćby należały do znanego izolacjonisty Tarzana („Ludzie dżungli walczyć, by żyć, cywilizowani – żyć, by walczyć”). Departament stanu w USA zwrócił się do wytwórni RKO, która przejęła prawa do serii o królu dżungli, z propozycją, aby Tarzan propagował idee walki z faszyzmem. Był to 12. film z udziałem najsłynniejszego odtwórcy roli tytułowego bohatera, ekspływaka Johnny′ego Weissmullera (który swoją drogą urodził się na ziemiach cesarstwa austro-węgierskiego).

Naziskoczkowie lądują w rewirze Tarzana. Nie dość, że mają wraże plany, to jeszcze uprowadzają Boya (jego adoptowanego syna). Bohater więc obwieszcza: „Teraz Tarzan wojować”. Król dżungli przeprowadza blitzkrieg z użyciem noża i słonia. Finał zgodny z zamówieniem i oczekiwaniem: „Nazistowska hiena już nie żyć”. W finałowej scenie zaprzyjaźniony z Tarzanem szympans Cheeta „mówi” przez zdobyczne radio, a Niemcy po drugiej stronie myślą, że rozmawiają z Führerem.

Czytaj także: Dlaczego wybuchła II wojna światowa

„Bohaterowie z piekła” („The Inglorious Bastards”, Włochy, 1978)

Quentin Tarantino od początku czerpał garściami z kina klasy B. „Bękarty wojny” nawiązują do kina włoskiego, a ściśle do „The Inglorious Bastards”. Pod takim tytułem pokazywano w USA „Quel maledetto treno blindato” Enzo G. Castellariego, nazywanego czasem „europejskim Peckinpahem”. W pierwowzorze chodziło o grupę amerykańskich skazańców, nowa wersja w roli bohaterów obsadza komando amerykańskich Żydów-mścicieli.

Założenie w obu przypadkach jest podobne, ale klimat niedościgłej „Parszywej dwunastki” znajdziemy raczej we włoskim oryginale. Bohaterowie, podobnie jak w klasyku Aldricha, są urokliwi i nieprzewidywalni, to żołnierze z wyrokami. Udaje im się zbiec, ale koniec końców zgłaszają się na ochotnika do straceńczej misji wykradzenia głowic V2 i dostarczenia ich francuskiemu ruchowi oporu (sic!).

Pierwsze „Bękarty wojny” mają wszystkie plusy i minusy kina niskobudżetowego i są generalnie jak wino – dla smakoszy im starsze, tym lepsze. Wersja Tarantino niewątpliwie je rozsławiła, co nie zmienia faktu, że to film po prostu zły. Ale nie takie gnioty stawały się kultowe.

Czytaj także: Ile razy zaczynała się druga wojna światowa?

„Black Dragons” (USA, 1942)

Jak widać, Hollywood błyskawicznie włączył się do wojny (film miał premierę już w marcu 1942 r.). Intryga jest mocno zawiła i takoż nieprawdopodobna. Naziści wespół z japońskimi sojusznikami (a konkretnie autentycznym, skrajnie prawicowym Stowarzyszeniem Czarnego Smoka) organizują w USA przebiegłą akcję sabotażową. Ma polegać na przerobieniu sześciu Japończyków na prominentnych Jankesów.

W roli głównej wystąpił Bela Lugosi, słynna gwiazda horrorów, znany zwłaszcza z roli Drakuli. Był wówczas u schyłku kariery, do tego uzależniony od morfiny. „Black Dragons” to jego jedyna szpiegowska produkcja. Na swoje szczęście potem robił już w kinie grozy. Został nawet pochowany w kostiumie Drakuli.

„Ucieczka do zwycięstwa” („Victory”, USA, Wielka Brytania, Włochy, 1981)

Superobsada i reżyseria samego Johna Hustona sprawiają, że z tym większą konfuzją ogląda się to dzieło. To rzecz o meczu piłkarskim rozegranym między nazistami a alianckimi jeńcami w okupowanym Paryżu (takie mecze naprawdę się odbywały, nawet w obozach koncentracyjnych). Niemcy chcieli wykorzystać ten fakt propagandowo, zaś przeciwnicy – stworzyć pretekst do ucieczki. W drużynie „dobrych” wystąpili m.in. Sylvester Stallone, Michael Caine oraz tak znani piłkarze jak Pelé, Bobby Moore czy... Kazimierz Deyna. No i Max von Sydow, tyle że jako nazista.

Rambo-Rocky w roli bramkarza koniecznie chciał zdobyć zwycięskiego gola. Dla zaspokojenia ego gwiazdora dopisano więc scenę, w której strzela karnego. „Sly” nie miał dużego pojęcia o piłce nożnej, za to miał pecha – usiłując obronić strzał Pelégo, złamał sobie palec.

Klęska tym dobitniejsza, że oryginalny tytuł filmu to „Victory”. Porażka!

„Casablanca Express” (Włochy, 1989)

Spośród przywódców państw biorących udział w II wojnie najzacieklej zasadzano się na Hitlera. Były to zarówno próby (albo plany) wrogów wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Tymczasem „Casablanca Express” prezentuje opowiastkę o przymiarce do uprowadzenia Churchilla przez niemieckich komandosów, gdy zmierzał na spotkanie z Rooseveltem w 1943 r. w tytułowym mieście (w rzeczywistości naziści planowali zamach na całą wielką trójkę podczas konferencji w Teheranie – mowa o operacji „Długi Skok”).

Dowiedziawszy się o tym, Brytyjczycy za wszelką cenę usiłowali nie dopuścić do porwania. W komando, któremu powierzono to zadanie, pierwsze skrzypce zagrali synowie dwóch wielkich aktorów: Anthony’ego Quinna (Francesco) i Seana Connery’ego (Jason, znany u nas z serialu o Robin Hoodzie). Film dobrze wyjaśnia, dlaczego żaden z nich kariery specjalnej nie zrobił. W obsadzie znaleźli się poza tym tacy tytani jak Glenn Ford i Donald Pleasence. Cóż, na emeryturze też trzeba z czegoś żyć.

Czytaj także: II wojna światowa na Kresach

„Five for Hell” (Włochy, 1969)

Jeszcze raz II wojna po makaroniarsku. Podobnie jak w spaghetti westernach bohaterami nie są Włosi – tu grupa amerykańskich zuchów ma przeniknąć do szwabskiej kryjówki i wykraść plany wojenne. W roli brutalnego nazistowskiego dowódcy niezastąpiony w takich wcieleniach Klaus Kinski. Dzielni a pomysłowi reprezentanci US Army skutecznie posługują się jako bronią... piłkami baseballowymi wypełnionymi ołowiem oraz przenośnymi trampolinami! Gimnastyk latający dzięki nim lepiej niż Luftwaffe z łatwością niszczy gniazda karabinów maszynowych.

Niektórzy widzą w „Five for Hell” italską wersję „Parszywej dwunastki” (tak, znów), ale to porównanie jest lekką przesadą czy, jak kto woli, jest zbyt nobilitujące.

Czytaj także: Relacje polsko-niemieckie w czasie II wojny

„Steiner – Żelazny krzyż 2” (czasem jako „Breakthrough” lub „Sergeant Steiner”, RFN, 1979)

Wielki brytyjski aktor Richard Burton ma w swej filmografii niemało filmów o II wojnie (nie mówiąc o dziełach poświęconych innym konfliktom zbrojnym). Są to produkcje tak wielkie jak „Tylko dla orłów”, ale i sporo mało znanych. Do tych drugich należy „Piąta ofensywa”, co niezupełnie dziwi, gdyż nakręcili ją Jugosłowianie, a Burton zagrał... marszałka Tito.

Innym mniej znanym filmem jest jedyny sequel arcydzieła Peckinpaha. Burton zastąpił Jamesa Coburna w roli niemieckiego żołnierza Steinera. Akcja związana jest m.in. z zamachem na samego Hitlera. Krytyka dość zgodnie i słusznie łajała tę kontynuację za niejasną fabułę, kiepskie dialogi i pozbawione polotu aktorstwo. Tytuł oryginalny: „Steiner – Das Eiserne Kreuz, 2. Teil” – czyż nie brzmi wspaniale złowrogo?

Czytaj także: Bitwa o Dodekanez, ostatnie zwycięstwo Niemców

„Counterpoint” (USA, 1967)

Charlton Heston, najpierw kojarzony z rolami silnych facetów, potem szef Narodowego Stowarzyszenia Broni Palnej, tu wcielił się w amerykańskiego dyrygenta. Podczas tournée po Europie w 1944 r. zostaje wraz ze słynną orkiestrą wzięty do niewoli. Trafiają do zamku, gdzie na rozkaz niemieckiego generała (Maximilian Schell) mają dać koncert dla nazistów. Evans-Heston orientuje się, że po wszystkim zostaną pozbawieni życia. W obsadzie znalazł się także Leslie Nielsen, już wtedy znany, ale nie z ról błazeńskich.

Czytaj także: Jak testowano narkotyki na żołnierzach Wehrmachtu

„Elza – Wilczyca z SS” („Ilsa, She Wolf of the SS”, Kanada, 1975)

Bodaj najdziwniejszym popkulturowym echem niemieckiego faszyzmu jest nazi exploitation. Nurt pokrewny izraelskiej, sadomasochistycznej literaturze stalag fiction. W obu mamy do czynienia ze swoistą pornografią: seksualnymi oprawcami są przede wszystkim niezaspokojone esesmanki. Tę puszkę Pandory otworzył amerykański „Love Camp 7” (1969), ale to Elza jest królową gatunku. Seksualnie nienasycona blondynka w mundurze SS (Dyanne Thorne, aktorka, striptizerka, modelka erotyczna) kieruje badaniami w obozie koncentracyjnym, próbując udowodnić teorię, iż kobiety znoszą ból znacznie lepiej niż mężczyźni.

Poza tym uprawia seks z więźniami – ci, którzy nie sprostają, są poddawani kastracji. Nikt po takim spotkaniu z Elzą nie może mówić o sobie więcej w kategoriach 100-proc. mężczyzny, ale do czasu. Były trzy sequele – jednak już bardziej w stylu „więzione kobiety” i już nie o nazistkach (harem, gułag oraz szpital psychiatryczny dla młodych kobiet).

Czytaj także: Satyra czasów okupacji

„Karna kompania” („The Misfit Brigade” lub „Wheels of Terror”, Wielka Brytania, Dania, 1987)

Rząd III Rzeszy, któremu brak rąk do walki, tworzy dywizję pancerną złożoną z więźniów. Ci dostają zadanie specjalne i zarazem, jak to często bywa, samobójcze – zniszczenia pociągu na froncie rosyjskim. Werbuje ich pułkownik Von Weisshagen (David Carradine). Film ratują zabawne sceny. Na przykład podczas wizyty we francuskim domu publicznym jeden z pancerniaków pyta damę tam pracującą: „Mam nadzieję, że nie znasz Nietzschego?”. Zgodnie z prawdą i z uśmiechem odpowiada ona: „Nie, nigdy tu nie był”. Tak czy owak – żadna filozofia.

O ile David Carradine występował w filmach poniżej wszelkiego poziomu, o tyle dla wielkiego Olivera Reeda był to smutny początek końca kariery.

„Pearl Harbor” (USA, 2001)

Superprodukcja w reżyserii Michaela Baya. Bez dwóch zdań widać przeznaczone na nią 151 mln dol., ale aż się nie chce wierzyć, że zarobiła prawie trzy razy tyle. Patetyczne to niezmiernie, okrutnie łzawe, kiczowate ponad miarę i nieznośnie sztuczne. „Pearl Harbor” wykorzystuje sprawdzony schemat „wojna i miłość”. Fakt, że jest to trójkąt i dotyczy dwóch przyjaciół, także nie jest niczym nowym. Ben Affleck i Josh Hartnett grają kumpli i rycerzy przestworzy, a Kate Beckinsale (niewątpliwy, obok scen batalistycznych, atut dzieła) pielęgniarkę – i miłość ich obu. Z kolei Jon Voight jako prezydent Roosevelt tak wzrusza, że chciałoby się go wyściskać.

Polecam obejrzeć zwiastuny króciutko zaprezentowanych tu filmów. Są dostępne na YouTube, idealne na jesienną chandrę!

Czytaj także: Czy Polska była największym przegranym II wojny?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Andrew Scott: kolejny wielki aktor z Irlandii. Specjalista od portretowania samotników

Poruszający film „Dobrzy nieznajomi”, brawurowy monodram „Vanya” i serialowy „Ripley” Netflixa. Andrew Scott to kolejny wielki aktor z Irlandii, który podbija świat.

Aneta Kyzioł
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną