Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Nie żyje Karel Gott, muzyk i człowiek niejednoznaczny

Karel Gott Karel Gott Forum
We wtorek 1 października tuż przed północą umarł Karel Gott, najpopularniejszy czeski piosenkarz. Miał 80 lat i ogromny dorobek – 30 mln sprzedanych płyt, mnóstwo koncertów i występów telewizyjnych.

Z pewnością był symbolem muzycznej rozrywki, czechosłowackiej, potem czeskiej, ale też niemieckiej, o czym za chwilę. Ze swoimi recitalami zjeździł cały świat. W 1964 r., na rok przed wydaniem pierwszego albumu, wystąpił na festiwalu w Sopocie, gdzie za zaśpiewaną po polsku piosenkę „Kot Teofil” zdobył III nagrodę. Potem, już w charakterze gwiazdy, przyjeżdżał do Sopotu czterokrotnie (ostatni raz w 2006 r.). Notabene Polskę odwiedzał nie tylko wtedy. Nasz kraj był jego pierwszym w karierze miejscem koncertów zagranicznych – na początku lat 60. występował u nas z Orkiestrą Jazzową Czechosłowackiego Radia, a w latach 70. brał udział w telewizyjnych rewiach.

Niemieckie korzenie i „Gottland”

Gruntownie wykształcony muzycznie (jego profesorem w praskim Konserwatorium był wychowanek Fiodora Szalapina Konstantin Karenin), jako obiecujący tenor mógł się poświęcić operze, otarł się także o wokalistykę jazzową, ale ostatecznie wybrał piosenkę popularną. Czytelnicy znakomitego „Gottlandu” Mariusza Szczygła odruchowo kojarzyć mogą jego postać i zasługi z politycznym konformizmem. W 1977 r. podpisał tzw. antykartę, petycję z poparciem dla władz i krytyką opozycji skupionej wokół inicjatywy Karta 77, ale już wcześniej, po przyjeździe z Niemiec w 1971 r., dokąd wyemigrował po wydarzeniach Praskiej Wiosny, uświetniał swoją obecnością rozmaite oficjalne imprezy, za co był stosownie wynagradzany.

Miał niemieckie korzenie, często koncertował w RFN, w 1967 r. wydał tam swoją pierwszą zagraniczną płytę (w wytwórni Deutsche Grammophon), zaś w 1968 r. na Konkursie Eurowizji reprezentował Austrię z piosenką „Tausend Fenster”. Po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r. jak wielu innych artystów opowiedział się za demokratyzacją, ale ostatecznie uległ namowom wysłanników reżimu, najpierw w 1969 r. wrócił, by wystąpić w Pradze na koncercie, a potem całkowicie zrezygnował z pobytu na emigracji.

Opisany przez Szczygła Gottland to willa piosenkarza w Jevanach pod Pragą, z nazwą wzorowaną na presleyowskim Gracelandzie, przerobioną w 2006 r. na muzeum poświęcone twórczości Karela Gotta. Dla czeskich fanów rocka pamiętających epopeję prześladowanego przez bezpiekę zespołu Plastic People of the Universe Gottland uchodził za miejsce kultu konserwatywnej i uległej wobec politycznej przemocy estetyki popmuzycznej.

Czytaj także: Czechosłowacja miałaby już 100 lat

Jakiego Karela Gotta zapamiętamy

Sam Gott był oceniany różnie. W radykalnie krytycznych opiniach jawił się po prostu zdrajcą, który przed Praską Wiosną współdziałał z nawiązującym do artystycznej awangardy teatrem Semafor i który tuż przed tragicznymi wydarzeniami sierpnia 1968 r. i tuż po nich pozował na orędownika wolności wygodnie usadowionego na niemieckim rynku muzycznym, by potem stać się otwartym zwolennikiem opresyjnego systemu.

W Niemczech widziano w nim raczej reprezentanta trochę śmiesznego, archaicznego stylu, co znakomicie wychwyciła kiedyś audycja telewizyjna prowadzona przez Heike Makatsch, w której Karel Gott został brutalnie skonfrontowany z Niną Hagen, weteranką niemieckiego punka. Gott starał się zachowywać powagę, podczas gdy wspomagana przez Heike Makatsch Hagen występująca na stacjonarnym rowerku prowokowała go pytaniami o seks i uległość wobec komunizmu.

Pamiętam, że mnie, który nigdy nie był fanem Gotta, za to bywał gorącym fanem punka (także niemieckiego), było trochę żal tego niemłodego już wtedy i groteskowego w tym wszystkim estradowego artysty. Może dlatego, że przypomniała mi się wówczas wyborna, stara czeska komedia westernowa „Lemoniadowy Joe” Oldricha Lipskiego, gdzie Gott śpiewał swoje piosenki znakomicie wpisane w parodystyczny klimat filmu. Bo – co tu dużo mówić – mógł zaśpiewać wszystko, nie tylko kowbojską balladę czy piosenkę o Pszczółce Mai, ale i rockowy szlagier, co zresztą udowodnił 10 lat temu w Pradze na wspólnym występie z zespołem Alphaville. No i chyba takim zapamiętamy go najbardziej.

Czytaj także: Jak czescy rockmani propagują faszyzm

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną