Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Zło nas fascynuje. Dreszczowiec „W labiryncie” na małym ekranie

Kadr z filmu „W labiryncie” Kadr z filmu „W labiryncie” mat. pr.
Donato Carrisi sam przenosi swoje powieści na ekran. Z włoskim twórcą rozmawiamy o jego dziełach oraz, jak się okazuje, powszechnej fascynacji złem.

BARTOSZ CZARTORYSKI: – Jest pan dość oryginalnym przypadkiem pisarza reżyserującego adaptacje swoich książek. Czy aby powieści nie są dla pana tylko środkiem do celu?
DONATO CARRISI: – Nie posunąłbym się tak daleko, bo książki zacząłem pisać na bazie scenariuszy, których nie chciano ode mnie kupić. Tak było chociażby z „Zaklinaczem”, moim debiutem. Nie udało mi się przekonać żadnego producenta do realizacji scenariusza i dopiero, kiedy powieść się sprzedała, zwrócono na tę historię uwagę. Dlatego obie te rzeczy wydają mi się powiązane i często słyszę od czytelników, że moje książki są filmowe. I odwrotnie. Sporo zależy tak naprawdę od pieniędzy. Niektórych książek nie da się przerobić na porządny film z powodu ograniczeń budżetowych. Ale myślę, że prędzej czy później wszystkie moje powieści trafią na mniejszy i większy ekran. Obecnie pracuję nad adaptacją serialową „Trybunału dusz”.

Czytaj też: Z kinem dookoła świata. Przegląd nowości VOD

Będzie pan również reżyserował?
Niektóre odcinki na pewno.

Powiedział pan kiedyś, że wyróżnikiem dobrej adaptacji jest wierność materiałowi źródłowemu, ale czy aby przypadkiem nie wyklucza to dialogu między dwoma dziełami?
Jak tylko skończę pisać książkę, z miejsca przystępuję do pracy nad scenariuszem pod kątem adaptacji. I nie powiedziałbym, że możliwość dialogu nie istnieje, przeciwnie, to ciągły przepływ myśli między jednym a drugim medium. Można powiedzieć, że kręcę film, pisząc pierwsze zdania książki, a później, kręcąc film, dopisuję książkę. Jako że scenariusz powstaje razem z powieścią, od razu mogę dobrać tematy, o których koniecznie chcę powiedzieć, i nie pozwalam, aby powieść mnie warunkowała. Oczywiście książka zawsze będzie zawierała więcej wątków, które będą pogłębione, rozwinięte, ale jako autor uważam, że powinienem zachować kontrolę nad jednym i drugim. Taką kontrolę powinni sprawować również odbiorcy.

Czytaj też: Ile swobody tak naprawdę ma reżyser?

To znaczy?
Nie pozwalam, aby odbiorca poczuł się zdradzony. Jeśli czytelnik przychodzi na mój film, musi dostrzec jego spójność z formą literacką, a jeśli po wyjściu z kina ktoś sięgnie po powieść, to również wypada mi zadbać, aby odnalazł tam to, co mu się podobało z filmu.

Nierzadko pański styl reżyserski porównuje się do Davida Finchera. Przypadek?
Nie, nie, jeśli chodzi o kino, to jestem dzieckiem lat 90., była to złota epoka dreszczowca, wyszli „Podejrzani”, „Milczenie owiec” czy „Siedem”, a także „Miasteczko Twin Peaks”. Wydaje mi się, że można tę moją fascynację wyczytać. Co ciekawe, zainteresowanie kina podobnymi tytułami jakby wyparowało i dziś dominują filmy polegające na akcji, rezygnujące z suspensu i wyrafinowania. Efektowna strzelanina wydaje się niemalże obowiązkowa.

Nie stroni pan jednak od posiadającego bogatą tradycję rodzimego kina sensacyjnego.
Bynajmniej, bo typowe włoskie sensacje i kino policyjne czy, jak choćby u Dario Argento, wymieszanie kryminału z horrorem to coś, co mnie inspirowało. Dzisiaj kino czerpie z tej tradycji całymi garściami. Quentin Tarantino uczynił nawet z tego swój swoisty znak rozpoznawczy.

Czytaj też: Książki Kinga często ciekawiej kończą się na ekranie

Pańscy detektywi bywają tak zafiksowani na punkcie prowadzonego śledztwa, że praktycznie przyprawia ich ono o utratę zdrowia psychicznego. Bazując na pańskim wykształceniu kryminologa i doświadczeniu: czy to autentyczna przypadłość?
Dzieje się tak naprawdę często. Znałem pewnego policjanta z rzymskiego wydziału zajmującego się sprawami osób zaginionych, który tak bardzo poddał się swojej obsesji, że kiedy spotkałem się z nim na kawę, to mimo cudownego, słonecznego dnia bez przerwy rozglądał się na boki. Myślałem, że jest po prostu niegrzeczny, ale kiedy zapytałem, czemu na mnie nie patrzy, roześmiał się, bo to samo słyszał ciągle od dziewczyn, z którymi się umawiał. A chodziło o to, że bez przerwy próbował wyłapywać z tłumu zaginione osoby.

Czytaj też: Fenomen rodzimego kino-polo

Na panu też się ten ciężar odkłada?
Przeciwnie. Pisanie tych historii pozwala mi ten horror rozbroić. Odzieram je z grozy.

Z fascynacji zbrodnią uczynił pan swój sposób na życie.
Zamiłowanie do zbrodni odkryłem przypadkiem, bo miałem zostać adwokatem, i to zajmującym się sprawami cywilnymi. Ale mój wykładowca od prawa karnego, chwaląc moje umiejętności pisarskie, zaproponował, abym napisał pod jego okiem magisterkę. Tak też się stało. Moja praca dotyczyła mordercy, który zabił dwójkę dzieci. Zbierając materiały, rozmawiałem z nim parokrotnie i uderzyło mnie, że tak chętnie o wszystkim opowiadał, cieszył się, kiedy nazywano go potworem, napawał się niesławą. Zamiast być kochanym, wolał wzbudzać strach. Zastanawiałem się, czemu mnie to aż tak pociąga, zacząłem myśleć, że może i we mnie tkwi coś mrocznego. A skoro tak, to muszę jakoś na to odpowiedzieć. I moją odpowiedzią jest pisanie. Każdego z nas fascynuje zło, bo gdyby było inaczej, nie interesowalibyśmy się horrorami, kryminałami itd.

Pisząc, czy to powieści, czy to scenariusze, nie skupia się pan wyłącznie na dochodzeniu. „Dziewczyna we mgle” dotyka tematu relatywności medialnej prawdy, która, jak mi się wydaje, dzięki internetowi jest jeszcze bardziej rozcieńczona.
Faktycznie tak jest, ale pułapki zastawiają na nas nie tylko media. Dzisiaj każdy, kto ma internet, może przepchnąć własne informacje, i uważam, że działają na świecie ludzie, których celem jest przeforsowanie konkretnego sposobu myślenia. Według mnie algorytmy, które wykorzystuje Mark Zuckerberg i Facebook, to nic innego jak narzędzie służące kontroli umysłów.

Czytaj też: Niebezpieczny świat algorytmów

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną