Gdy w połowie marca Polacy wykupywali makaron, mydło i papier toaletowy, wydawnictwa wstrzymywały oddech i premiery. Wiosna i jesień to dla rynku zwykle czas żniw, ukazuje się najwięcej nowości. Gdyby nie wirus, mówiłoby się teraz o tym, co zawsze – o kolejkach na majowych targach książki w Warszawie. Ich organizator, Murator EXPO Sp. z o.o., właśnie złożył wniosek o upadłość. Wystawcy, którzy zdążyli wpłacić zaliczki, teraz walczą o zwrot swoich pieniędzy. Jak słyszymy, Murator stawia opór, a branża myśli już o tym, co z targami za rok.
Pod koniec marca wydawcy mówili jednym głosem, że przyszłość rysuje się czarno. Szacowali, że stracą 70–80 proc. obrotów. Przerażały zamknięte księgarnie i salony Empiku. W połowie maja przewidywania brzmią już nieco mniej pesymistycznie. Przyszłość, owszem, jest niepewna, ale od wydawców słyszymy, że książka okazała się produktem pierwszej potrzeby, zmieniły się tylko reguły gry.
Centra handlowe są z powrotem czynne od maja, ale na szybkie odbicie nie ma co liczyć. Empik nie wszędzie się otworzył, sieci i księgarnie stacjonarne negocjują czynsze, a ruch konsumencki na razie jest – jak to określił jeden z naszych rozmówców – „anemiczny”. Co nie znaczy, że cała branża ma za sobą dwa miesiące przerwy.
Książki na czasie
– Żeby po „przeżyciu” kwarantanny wydawnictwo mogło dalej normalnie działać, musi teraz podejmować swoje normalne działania: wykonywać redakcje i korekty, zawierać nowe umowy etc. Tak też robimy, przygotowując książki na lato i jesień – mówi Paweł Szwed, naczelny Wielkiej Litery. Wszystko oczywiście dzieje się zdalnie.
Spośród dużych graczy bodaj tylko Wydawnictwo Literackie radykalnie ścięło koszty, rezygnując z nowości.