Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Kuba Strzyczkowski: Liczę, że wydawanie tępych rozkazów się skończy

Kuba Strzyczkowski Kuba Strzyczkowski Krzysztof Kuczyk / Forum
Rozmowa z Kubą Strzyczkowskim, nowym dyrektorem Programu Trzeciego Polskiego Radia, o konsekwencjach afery cenzorskiej w Trójce i zakresie niezależności, jaką wywalczył.

MARCIN PIĄTEK: – Dużo pan pali?
KUBA STRZYCZKOWSKI: – Więcej niż zwykle. Nie liczę. Nie jestem z tego dumny.

Zastał pan na Myśliwieckiej lej po bombie?
Używam tego sformułowania zamiennie z określeniami „Armagedon” i „gruzowisko”.

Jak idzie sprzątanie?
Jestem na takim etapie, że każdy dziennikarz, który przychodzi i mówi „Jestem z tobą” albo „Jestem z panem”, stanowi niewyobrażalną radość. Walczę o cały zespół, czyli o kilkadziesiąt osób. Planuję zadzwonić do wszystkich, którzy odeszli z Myśliwieckiej w ciągu ostatnich kilku lat. Rozmowy są na różnym etapie. Nie wszyscy są zainteresowani współpracą: mają aktualnie inne projekty, zobowiązania albo po prostu nie chcą wracać do Trójki. Dziś (stan na czwartek 28 maja – red.) mogę potwierdzić, że na antenę wracają Piotr Stelmach, Piotr Metz, Marcin Łukawski i Krystian Hanke. Natalia Grzeszczyk i Marcin Pośpiech dołączą w przyszłym tygodniu. Anna Gacek chce, ale najpierw musi uregulować zobowiązania. Nie przewidziałem jednego: zespół będzie trudno skompletować, bo wielu kolegów i koleżanek jest na zwolnieniach lekarskich.

To nie alibi.
Niektórzy znajdują się pod opieką lekarza ze względu na problemy psychiczne. Nie śpią po nocach, biorą leki uspokajające. Tak to niestety wygląda. We wtorek miałem spotkanie z zespołem. Było trudne. Stanąłem przed nimi, przeprosiłem za to, przez co musieli ostatnio przejść. Nie ja zawiniłem, ale ktoś to musi zrobić. I musiałem ich przekonać, że warto mi zaufać.

Czytaj także: Paździerzowa propaganda PiS

Na przeprosiny czeka m.in. zespół listy przebojów, oskarżony przez pana poprzednika Tomasza Kowalczewskiego, prezes Polskiego Radia Agnieszkę Kamińską oraz jej szefa z Rady Mediów Narodowych Krzysztofa Czabańskiego o manipulacje przy kolejności utworów na Liście. Czyli o oszustwo. Z całym szacunkiem, ale chyba nie chodzi im o pańskie „przepraszam”.
Mam nadzieję, że się doczekają, bo na nie zasłużyli. Dostałem wezwanie przedprocesowe od kancelarii reprezentującej Marka Niedźwieckiego. Negocjujemy. Deklaruję gotowość przeproszenia wszystkich, ponieważ uważam, że ich dobra osobiste zostały naruszone. Marek przeżywa dramat. Dla niego radio jest wszystkim. Stworzył pierwszą w Polsce listę przebojów, która stała się wzorem, punktem odniesienia dla innych tego typu audycji. Przejmowano od niego powiedzenia w rodzaju „nieszczęśliwa siódemka” albo „poczekalnia”.

Niedźwiecki wróci?
Jestem umiarkowanym optymistą. Marzę, żeby poprowadził listę nr 2000. W najbliższy piątek będzie nr 1999 i jedna trzecia, gdzie będziemy przypominać aktualne przeboje, piosenki-kandydatki oraz wielkie hity listy.

Aha. Czyli potem będzie Lista 1999 i dwie trzecie. Kupujecie czas potrzebny na przebłaganie „Niedźwiedzia”?
Nie (śmiech). W pierwszy piątek czerwca planujemy emisję listy nr 2000.

Kto zniszczył to radio?
Zbieg nieszczęśliwych okoliczności, czyli np. przypadek, że zachował się SMS od dyrektora Kowalczewskiego, żeby nie grać piosenki Kazika. Bo przecież mógł zostać skasowany, prawda? Takie rzeczy się zdarzają. Trójkę zniszczyli też ludzie, którzy jej nie znali, nie czuli i nie potrafili obchodzić się z dziennikarzami tej stacji.

Kowalczewski to wasz kolega, wieloletni pracownik radia. Trudno go podejrzewać o tego rodzaju niewiedzę.
Tym bardziej dziwią mnie podejmowane przez niego ryzykowne decyzje, nieumiejętność zarządzania tym kryzysem i błędy komunikacyjne. Nie rozmawialiśmy od wybuchu afery. Miał na początku kredyt zaufania od zespołu, pracował przecież długie lata w Trójce. Był wybitnym korespondentem wojennym. Myśleliśmy, że uda nam się zrobić coś dobrego. Swoją drogą martwię się teraz o niego, bo przypuszczam, że żyje w strasznym stresie. (Dzwoni telefon, dyrektor Strzyczkowski odbiera, wychodzi, wraca po 15 minutach).

Negocjacje?
Tak. Odbywam po kilkadziesiąt rozmów i spotkań dziennie. Koleżanka płacze, ktoś grozi odejściem, ktoś inny stawia żądania. Ale mam już pierwsze sukcesy. Uruchamiam antenę, która milczała, tzn. puszczała piosenki z playlisty. Ostatni okres to szaleństwo. Ukazują się moje wypowiedzi, które nie pochodzą ode mnie. Ktoś przytoczył pierwsze zdanie, które gdzieś wcześniej rzuciłem, ale potem dodał 10 swoich. Zmyślone, niepotwierdzone, nic niewarte informacje. Ze zdumieniem przeczytałem np., że chcę się rozstać z Pawłem Lisickim i Piotrem Semką. To nieprawda. Dlaczego miałbym to robić? Bo poglądy obu panów się komuś nie podobają? Dla mnie to za słaby powód. Merytorycznie obaj są znakomici. Lisicki czuje się urażony przez poprzednią dyrekcję. Uznał, że nie był informowany o planowanych zmianach w porannej politycznej rozmowie dnia. Nie chce już prowadzić tych rozmów, ale chętnie przyjmie zaproszenie jako komentator. Co do Piotra Semki – zdaję sobie sprawę, że budzi skrajne emocje. Ale on nie jest zupą pomidorową – nie każdy musi go lubić. Uważam, że „Kluby Trójki”, które prowadzi, są bardzo ciekawe.

Czytaj też: Złość i niemoc. Rozmowa z Piotrem Baronem

Na fejsbukowym profilu „Ratujmy Trójkę”, gromadzącym niemal stutysięczną rzeszę fanów stacji, panom Lisickiemu i Semce zarzuca się przechył w stronę obozu władzy. Czego zresztą nie kryją.
Jak pan pewnie wie, prowadzę od 18 lat audycję „Za, a nawet przeciw”. Każda to minibadania opinii publicznej. I wiem, że jeśli chodzi o poglądy polityczne, mamy różnych słuchaczy. Trzeba to docenić. Nie widzę żadnego powodu, dla którego miałbym którejś z tych grup nie szanować albo stwarzać sytuację, by jej wizja świata była na antenie marginalizowana. Wiem, że obiektywna jest tylko książka telefoniczna, ale próba pokazania różnych stron zjawisk społecznych czy politycznych jest moją ambicją. Zresztą powiem panu, że czytam wszystko – od „Gazety Polskiej” i „Najwyższego Czasu” po „Politykę” i „Newsweeka”. Nie potrafię sobie tego odmówić.

I co, zderza pan dwie strony, żeby znaleźć złoty środek?
Lubię nie zgadzać się z autorem, ale imponuje mi też sztuka dialogu z czytelnikiem. Można mnie przekonać argumentami. Słabiej znoszę poglądy wkładane do głów za pomocą okładania pałą.

Pani prezes Kamińska wolała działać po cichu. Ingerując w treść audycji. Także w „Za, a nawet przeciw”.
Nie miałem bezpośredniego kontaktu z panią prezes Kamińską. Zdarzały się tzw. sugestie przekazywane mi przez dyrektora Kowalczewskiego, wykraczające poza zakres konsultacji redakcyjnych. Niekiedy uznawałem, że jakaś propozycja ma sens, a niekiedy – że nie. Były tarcia.

Czyli nie miał pan wątpliwości, że rozkaz idzie z góry, od pani prezes?
Żadnych.

Ponoć zdarzyło się, że zmieniano panu temat programu godzinę przed emisją?
To prawda. Wie pan, ja lubię mieć poczucie, że jestem do audycji przygotowany. Gdy nagle mam narzucony temat i zupełnie nowych gości „za pięć dwunasta”, jestem sobie w stanie z tym poradzić, ale sam siebie nie oszukam. Wiem, że stanowię słabszego partnera dla mojego gościa. Wypadam gorzej.

Czyli majstrowano panu przy programie, zmuszając do prowizorki, a za jakość audycji odpowiadał pan. Co pan czuł?
Dyskomfort i zdziwienie, że się nie docenia trudności tej audycji. Na temat „Za, a nawet przeciw” powstała praca doktorska poświęcona językowi słuchaczy oraz próbie zbliżenia się do modelu obiektywnej audycji. Co się oczywiście nie zawsze udaje. Na przykład czasami zadzwoni większa liczba zwolenników czegoś lub kogoś, na co nie mam wpływu. I powstaje wrażenie stronniczości. Na tym właśnie polega największa trudność.

Czytaj też: Tylko nie mów nikomu, zabawa w chowanego i nic się nie stało

A pamięta pan, czego konkretnie dotyczyła podmiana? Co się tak bardzo pani prezes Kamińskiej nie spodobało?
Wie pan, że nie. To zresztą nieważne...

Mnie się wydaje, że bardzo ważne, bo chyba zespół, który rozważa powrót, chciałby mieć pewność, że te ingerencje się skończą. Powiedział im pan, że czas rozkazów z centrali na Malczewskiego już minął?
Jeśli biuro programowe albo zarząd uzna, że ma fajny pomysł akcji, programu, wydarzenia, to przecież jest oczywiste, że...

Panie Kubo, błagam, nie mówimy przecież o słusznych uwagach natury merytorycznej.
Nie wyobrażam sobie, że będę dostawał SMS-y, bo to jest po prostu głupie. Teraz pewnie mnie pan zapyta: jak długo będę w związku z tym dyrektorem? Nie wiem. Wiem natomiast, że gdyby więcej redakcji tak poważnie traktowało słuchaczy oraz miało odwagę prezentować pełen zakres poglądów, tak jak to mamy na Myśliwieckiej w genach, to świat byłby ładniejszy.

Ale ten pluralizm próbowano wykorzenić. Z dobrym skutkiem.
Pan chce koniecznie ukuć teorię, że to niedobry PiS zniszczył Trójkę! A Trójkę zniszczyli nadgorliwcy! Przecież zarówno politycy PiS, jak i wyborcy tej partii wyrażali oburzenie tą sytuacją. Namawiałbym do tego, żeby nie dać się uwieść prostym ocenom.

Fakty są takie, że istnieje łańcuszek, po którym biegną polecenia. W przypadku Trójki zaczyna się od Krzysztofa Czabańskiego, następnie jest prezes Kamińska, a na końcu do niedawna był dyrektor Kowalczewski. Podpisywał się pod decyzjami, żeby nie ubrudzić rąk swoim pryncypałom. W razie czego był pierwszy do odstrzału.
Ja nic o tym nie wiem. Ma pan dowody, że taki łańcuch istnieje? Maile? SMS-y?

Znam relacje kilkorga byłych i obecnych pracowników Polskiego Radia z tego, jak wyglądały kolegia redakcyjne w Jedynce, całkiem niedawno, gdy pani Kamińska była tam dyrektorem. Przed spotkaniem z zespołem regularnie konsultowała się z zastępcą dyrektora biura programowego Anną Czabańską. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa. W Jedynce mówią, że Kamińska po prostu wykonywała polecenia państwa Czabańskich. I nic się pod tym względem nie zmieniło.
Nic mi na ten temat nie wiadomo i trudno mi to komentować.

Czytaj też: Nadgorliwość gorsza od kaczyzmu? Fala zmian w Trójce

Wracając do ingerencji pani prezes w pańską audycję. Wiem, że pewnego razu tematem sondy chciał pan uczynić pytanie: czy Polska powinna reagować na prowokacje Rosji Władimira Putina? Pani prezes uznała, że pytajnik „czy?” należy zastąpić innym: „jak?”. Trudno na tak postawione pytanie odpowiedzieć po prostu „tak” albo „nie”. A taka jest specyfika sondy.
Usłyszałem, że pytanie jest źle sformułowane, bo jest retoryczne. Miałem inne zdanie, bo przecież choćby członkowie partii Konfederacja, obecnej w parlamencie, uważają, że polska polityka wobec Moskwy jest zaczepna, a co za tym idzie, nieodpowiedzialna i głupia. A reakcje na działania Rosji są histeryczne i niepotrzebne. Wybrnąłem w końcu, stawiając w sondzie pytanie: „czy i jak?”. Pamiętam, że wyniki były nieprawdopodobne – od lewa do prawa niemal wszyscy odpowiedzieli twierdząco.

Oglądał pan obrady komisji senackiej, gdzie grillowano sprawę afery w Trójce?
Jasne, nawet dwa razy.

Jak pan odebrał przytaczanie przez panią prezes kilku cytatów z forów internetowych jako dowodu na to, że Trójkę trzeba zmienić? Poważny człowiek posługuje się takimi argumentami?
Cóż ja mogę panu powiedzieć, jestem pracownikiem pani prezes, więc jest to dla mnie pytanie niezręczne... Podczas tego słynnego tygodnia, gdy się właściwie żegnaliśmy ze słuchaczami, też przychodziły maile o treści: przecież nic się nie dzieje, co to za chlipanie, będzie nowe radio, na takie czekamy.

Dużo ich było?
No właśnie niewiele. Stanowiły może 5 proc. wśród tej liczonej w setkach dziennie korespondencji. Pozostałe to były maile od zrozpaczonych, dotkniętych do żywego słuchaczy. To było niezwykłe doświadczenie, trudno było nie chlipać do mikrofonu. Jasne, że Trójka nie ma największej słuchalności w kraju, ale nie ma drugiej stacji z tak wiernym audytorium.

Kto właściwie zaproponował panu sprzątanie tego bałaganu?
Rada Mediów Narodowych. Zostałem zaproszony na jej posiedzenie i przedstawiłem tam swój plan ratowania Trójki. Poprosiłem o kredyt zaufania i samodzielność. Dalej: by dziennikarze, którzy odeszli, mogli wrócić bezwarunkowo, by serwisy były robione na Myśliwieckiej z ostatnim zdaniem co do ich kształtu zarezerwowanym dla dyrektora anteny, czyli dla mnie. To jest zresztą standard.

Czytaj też: Żegnaj, Trójko!

Kiedyś był. Redakcję serwisantów z Myśliwieckiej rozgoniono na cztery wiatry. Niektórych zwolniono niezgodnie z prawem, wciąż się procesują. Wrócą?
Zobaczymy. Chciałbym, żeby to były trójkowe serwisy, które swoim stylem, charakterem i treścią nawiązują do anteny, która mi się marzy.

Czyli koniec z wysyłaniem serwisów z Malczewskiego?
Na Myśliwieckiej pracują dorośli ludzie. Doskonale wiedzą, jakie powinny być serwisy w programie informacyjnym Polskiego Radia. Że ta nazwa – Polskie Radio – zobowiązuje i wiadomości nie mogą być takie jak w stacjach komercyjnych. Mamy bowiem obowiązki związane z funkcjonowaniem głowy państwa oraz funkcjonowaniem rządu. Musimy o tym informować. I to jest, uważam, słuszne. Co nie zmienia faktu, że możemy nadać tego typu informacjom typowo trójkowy charakter. Zakres swobody w tym względzie najlepiej zawiera się w zdaniu: decydujący głos ma dyrektor anteny.

A może przekonać Radę Mediów Narodowych, że słuchacze Trójki nie oczekują wypełniania anteny nudziarstwem relacji z tego, dokąd pojechał prezydent i jakie rozporządzenia wydał rząd? Można się z tych obowiązków wywiązywać na innych antenach Polskiego Radia.
To jest pomysł. Trójka była najlepsza jako stacja z lekko rozczochraną głową. Nie taka „serjozna”, robiona pod linijkę.

Niestety ta władza ma potrzebę kontrolowania wszystkiego, więc chyba nie będzie na to miejsca.
Czy ja wiem? Wielu polityków obozu rządzącego upomniało się o niezależność Trójki: ministrowie Emilewicz, Gliński, Gowin. Europoseł Brudziński. Być może dostrzeżono potrzebę tworzenia Trójki szerokiej, otwartej, w której znajdzie się miejsce zarówno dla środowiska młodej lewicy, jak i dla Klubu Jagiellońskiego.

Słyszałem na własne uszy Krzysztofa Czabańskiego ze śmiertelną powagą oznajmiającego, że jego obóz polityczny właśnie przebudowuje Polskę, a media są w tej misji narzędziem.
Jest taka koncepcja, niepozbawiona sensu, że media publiczne powinny tworzyć przeciwwagę dla mediów prywatnych.

Aha. Czyli ponieważ obecna władza nie potrafiła stworzyć prywatnej przeciwwagi dla TVN, „Gazety Wyborczej” czy „Polityki”, to może siać propagandę w mediach publicznych? Tak powinien wyglądać pluralizm?
To jest dyskusyjne. Ale widzę stacje prywatne, którym daleko do obiektywizmu.

To ich biznes. Mają święte prawo formułować takie opinie, jakie uważają za stosowne.
OK, rozumiem. Ale jeżeli stacja telewizyjna, która była bardzo daleko od obiektywizmu, teraz recenzuje to, co dzieje się w mediach publicznych, jest to co najmniej śmieszne.

Niedźwiecki o pracy w Trójce: Jak grać, co mówić, co robić?

A co pan zrobi, jak zadzwoni przełożony z Malczewskiego ze służbowym poleceniem, by nadać na antenie to i to?
A co pana zdaniem powinienem zrobić?

Uprzejmie podziękować za zainteresowanie oraz poświęcony czas i przypomnieć wywalczoną koncesję niezależności.
Proszę pamiętać, że za funkcjonowanie całości spółki odpowiada zarząd. Dlatego nie można głosu zarządu lekceważyć.

Mówimy o zarządzie, który ma na koncie działanie na szkodę radia poprzez nieuzasadnione zwalnianie świetnych dziennikarzy, mających wiernych fanów. Dziennikarzy, dodajmy, z różnych pokoleń. Ten sam zarząd odpowiada za to, że słuchalność leci na łeb, na szyję. Może nie warto ich słuchać, bo okazuje się, że nie mają pojęcia o radiu?
Mam nadzieję, że wydawanie tępych rozkazów się skończy.

Na pana pierwszym spotkaniu z zespołem było ponad 40 osób. Prawie wszyscy. Czy stawiają warunki, pod którymi wrócą?
Podstawowa obawa dotyczy trwałości pozostawania mojej osoby na stanowisku dyrektora.

A jak jest ta trwałość sformułowana w umowie?
Zaskoczę pana, ale nie wiem.

Chyba czytał pan umowę przed jej podpisaniem?
Nie czytałem.

Podpisał pan w ciemno?
Tak.

Ale przynajmniej pieniądze godne zapłacili?
Właśnie się zorientowałem, że będę zarabiał mniej niż do tej pory.

Więc zgodził się pan dla idei?
Tak. Żeby uratować wiele fantastycznych zawodowych żyć i nie mieć wyrzutów sumienia, że mogłem coś zrobić, a nie zrobiłem, bo się bałem albo mi się nie chciało. Jeśli będę miał złą prasę – trudno. Jeśli będą z tym związane koszty – trudno. Koszty to przylepienie mi na czole plakietki pt. PiS, bo jak ktoś w obecnych czasach przyjmuje ofertę od władzy, jest postrzegany jako ich człowiek. Być może to jest koniec mojej kariery dziennikarskiej. Więc wracając do pytań zespołu o to, jak długo będę dyrektorem… Równie dobrze mogliby mnie zapytać, czy za trzy lata w Kostomłotach spadnie śnieg. Nie mam pojęcia.

Czytaj też: Trójka bez Manna

Jest obawa, że polityczni zwierzchnicy radia przestraszeni aferą w środku prezydenckiej kampanii postanowili zorganizować akcję „Ratujmy Trójkę”, wynajęli Kubę Strzyczkowskiego, a jeśli prezydent Duda wygra wybory, wszyscy, którzy wejdą teraz na pokład, wyjdą, za przeproszeniem, na frajerów.
Znam tę obawę. Czy moja misja obarczona jest ryzykiem? Jest. Czy mogę się okazać niepotrzebny? Tak. Czy mogę okazać się narzędziem? Tak. Ale jeśli jest chociaż 10 proc. szans, że to, co robię teraz, się powiedzie i Trójka przetrwa, warto spróbować.

Jakie bezpieczniki trzeba wmontować w media publiczne, żeby uwolnić je od politycznych ingerencji?
Przede wszystkim trzeba chcieć. Opozycyjni politycy mają dziś na ustach hasła obrony i niezależności mediów, ale gdy mieli większość, to nie skorzystali z okazji, by choćby w ustawie o radiofonii i telewizji stworzyć zapisy gwarantujące rzetelne, apolityczne media publiczne. Nie podoba nam się przejmowanie mediów, gdy nie rządzimy. Ale gdy rządzimy, już jest OK.

Naprawdę ma pan poczucie, że można porównywać przekaz, który płynął z mediów publicznych za rządów koalicji PO-PSL, z obecnym?
W Trójce zauważałem pewne ukłony wobec ówczesnej władzy. Chyba były wyraźne?

Mówi pan o orle z czekolady, symbolu akcji „Orzeł może”, firmowanej przez prezydenta Komorowskiego?
Chociażby. Co innego informowanie o poczynaniach głowy państwa, a co innego robienie show politykowi. Ja wiem, że czekoladowy orzeł stał się symbolem uwikłania oraz czegoś niepoważnego. Ale z drugiej strony pojawił się przy okazji święta Konstytucji 3 Maja. Więc, na Boga, kto ma uczestniczyć w tym święcie? Prezydent. A kto może objąć patronat? Stacje publiczne polskiego radia. Idea była dobra, ale sposób, w jaki to zrobiono, sprawił, że wystawiono się na łatwy strzał.

Czyli teraz będzie w Trójce symetryzm?
Jestem wiernym czytelnikiem „Polityki” i doskonale pamiętam artykuł panów Janickiego i Władyki na temat symetryzmu. Dowodzili, że nie można być symetrystą w tych czasach, a kto nim jest – staje się pożytecznym idiotą. Tak się poczułem.

Może chodzi o zdrowy symetryzm – żeby porównywać tylko to, co jest porównywalne. Nie stawiać w jednym rzędzie telewizji publicznej za czasów prezesury Juliusza Brauna i Jacka Kurskiego? Ani radia za nominatów tej władzy oraz poprzedniej. Itd.
Wiem jedno: czego nie zrobię, i tak znajdą się niezadowoleni. Mam wrażenie, że w przeciwieństwie do tego, co śpiewał Czesław Niemen, to ludzi złej woli jest więcej. Trójka pod moim kierownictwem będzie na celowniku, będzie krytykowana, oceniana. Jestem gotów się z tym zmierzyć. Już jestem duży.

Czytaj też: Co słychać u tych, których w Trójce już nie słychać

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną