Jurek nie żyje. Pisał najpiękniejsze nekrologi. Teraz ja muszę napisać tren ku jego pamięci. Wszystko się we mnie buntuje. „Buntuj się, buntuj, gdy mroczy się światło”. Szliśmy swoimi drogami, ale często się przecinały. Na polonistyce, w „Tygodniku Powszechnym”, w „Polityce”.
Patrzył na Polskę oczami przybysza z Wisły
Pół wieku spędziliśmy wspólnie na tym szlaku, zachowując jednak bezpieczną odległość. Jurek był człowiekiem osobnym. Szanował autonomię innych, oczekiwał, że inni uszanują jego osobność. Miał ciekawość ludzi, dar ich obserwacji i portretowania bez retuszu, ale zwykle z empatią. Jego tematem był człowiek zaplątany we własny los i w los swojej wspólnoty. Grzeszny, upadły, zmagający się ze swymi słabościami, ale znajdujący w sobie lub w innych, których kocha, siłę, aby powstać.
W felietonach osiągnął mistrzostwo
Mam w domu chyba wszystkie jego książki, pamiętam jego felietony, w których osiągnął mistrzostwo. Patrzył na polski świat oczami ironicznego, czasem zabójczo złośliwego, a czasem szczerze zafascynowanego przybysza z luterskiej Wisły. Kręciły go polityka, namiętności ludzkiej menażerii i piłka nożna, ale mam wrażenie, że na dnie serca był pisarzem o wrażliwości metafizycznej, biblijnej, połączeniem Hioba, psalmisty Dawida i Eklezjasty.
Nie zamierzam układać listy jego najlepszych utworów, bo to trud daremny. Ale szczególne znaczenie przywiązuję do jego „Dzienników”, w których mówił do nas głosem najczystszym, najmocniejszym, przejmującym. Myślę, że jego życie twórcze jest spełnione.
Ostatni tekst Jerzego Pilcha: Lepsi raczej nie będziemy