JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Czterdziestolatek rozliczający epokę komunizmu. Co pan czuł, montując film z esbeckich materiałów odnalezionych w IPN z ludźmi na podsłuchu?
TOMASZ WOLSKI: – Przygnębienie. To czasy, których właściwie nie pamiętam. W 1989 r. miałem 12 lat. Mój PRL to osiedlowe podwórko w Grudziądzu, uciekanie nad jezioro z kolegami, pierwsze zauroczenie miłosne. Rodzice pracowali na działce, w foliach przy pomidorach. Dużo czasu tam spędzałem. Pamiętam drobne incydenty: kolejki albo jak dostałem w twarz od nauczyciela za to, że się spóźniłem na lekcję.
Rzeczywistość zarejestrowana na taśmach była dla pana szokiem?
Parę lat temu poszedłem do IPN, „zainspirowany” dyskusjami na temat współpracy Lecha Wałęsy z SB. Nie żeby kogokolwiek oceniać, tylko z ciekawości. Irytowały mnie głosy młodych ludzi przekonanych, że oni na pewno by niczego nie podpisywali. Zaskoczyło mnie, że nie próbują zrozumieć kontekstu, uwzględnić okoliczności, zrozumieć tamtego świata. Więc postanowiłem się zanurzyć w PRL, świadomie go przeżyć, przypomnieć, jak to wszystko wyglądało. Przeglądając materiały nagrywane przez służby z ukrycia w restauracjach, na ulicach, w sklepach, dotarłem do zapisu audio ze spotkania redakcyjnego na Woronicza z początku lat 80. Padło tam ciekawe pytanie o telewizję: ma być partyjna czy państwowa? Narzekano, że jest dużo propagandy, że inteligenci się odwracają, że dziennikarze są niepotrzebni, a o wszystkim decydują politycy. Padło nazwisko Wałęsy i kwestia jego współpracy – czyli to samo, co mnie sprowadziło do archiwum 40 lat później. Poczułem, że zatoczyłem jakieś koło albo nasz świat nie ruszył do przodu.
Gotowy temat na film.
Od początku wiedziałem, że interesować mnie będzie codzienność Polaków.