W internecie poruszenie. Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej ogłosiła nowe zasady kwalifikacji do nagrody za najlepsze dzieło, kładąc nacisk na reprezentację grup mniejszościowych i ich różnorodność zarówno w opowiadanych historiach, jak i w samym kinowym przemyśle. Z punktu widzenia widza wiele się nie zmienia, ale żeby się o tym przekonać, trzeba uważnie te wymogi przeczytać.
Akademia ma wymagania
Akademia nowe przepisy tłumaczy pragnieniem odwzorowania coraz większej różnorodności samych widzów – znów wyciąga rękę w stronę innych grup niż biali mężczyźni (przedstawiciele tej grupy dominują zarówno w gronie nominowanych, jak i zwycięzców). Podobne zmiany wdraża od momentu, gdy okazało się, że większość członków gremium to biali mężczyźni po sześćdziesiątce.
Aby film został nominowany w jednej z 24 kategorii (przepisy dotyczą tylko kategorii „najlepszy film”, nie wszystkich), musi spełnić dwa z czterech standardów zaproponowanych przez Akademię. Każdy z nich dzieli się na kryteria. Żeby spełnić wymogi, nie trzeba spełniać wszystkich kryteriów. Innymi słowy: Akademia już na wstępie dopuszcza, że filmy nie będą realizować wszystkich wytycznych. Do tego podkreśla, że animacje, dokumenty czy filmy nieanglojęzyczne, które chciałyby startować po nominację w tej najważniejszej kategorii, będą oceniane indywidualnie. Mogą z ulgą odetchnąć ci, którym wydaje się, że zamknięto drzwi produkcjom realizowanym poza Stanami Zjednoczonymi – akademicy zdają sobie sprawę, że różne kraje produkują filmy w różny sposób.
Czytaj też: „Parasite”, czyli spór o napisy, dubbing i lektora
Miękkie standardy oscarowe
Z komentarzy internautów, ale też części dziennikarzy, można wywnioskować, że Akademia chce przede wszystkim ingerować w treść dzieł. Tymczasem tylko standard A mówi cokolwiek o treści filmu i jego obsadzie. Aby spełnić warunek, film ma opowiadać o kobiecie, przedstawicielach mniejszości rasowej czy etnicznej, osobie LGBTQA, osobie z niepełnosprawnościami lub zaburzeniami psychicznymi. Wystarczy de facto spełnić kryterium obsadowe – główną bohaterką uczynić kobietę, osobę z wymienionych mniejszości lub 30 proc. ról przypisać kobietom, osobom z mniejszości czy z niepełnosprawnościami.
Jeśli się temu przyjrzymy, okaże się, że to tak naprawdę standard niesłychanie miękki. W istocie w większości filmów nominowanych do nagrody w ostatnich latach biali mężczyźni nie zajmują 30 proc. obsady. A fakt, że film spełnia kryterium, bo opowiada o osobie z niepełnosprawnością, nie odbiera im szans – bo to oni w Hollywood grają osoby z niepełnosprawnościami (i dostają za to nagrody).
Oczywiście pojawia się pytanie: czy to oznacza, że nie może liczyć na nominację np. „1917” Sama Mendesa, opowiadający niemal wyłącznie o białych mężczyznach? Nie, przepisy nie przekreślają jego szans. Film może bowiem spełnić standardy niemające nic wspólnego z jego tematyką i obsadą. Już wiemy, że „1917” realizuje inne narzucone wymogi. Skąd? Został nominowany w kategorii „najlepszy film brytyjski” do ostatnich nagród BAFTA. Żeby zasłużyć na tę nominację, musiał wpisać się w wytyczne Brytyjskiej Akademii Filmowej, która od 2016 r. oczekuje reprezentacji na ekranie i w przemyśle filmowym. To zresztą na tych zasadach wzorowali się twórcy reguł dla Oscarów.
Czytaj też: Mo′Nique pozywa Netflixa za dyskryminację
Drugorzędny temat filmu
I tu przechodzimy do sedna tych zapisów – standard A dotyczący treści filmu jest jedynie ułatwieniem dla twórców, swoistą drogą na skróty. Akademii tak naprawdę zależy na otwarciu środowiska dla osób z różnych grup. Standardy B, C i D dotyczą głównie takich kwestii jak zatrudnianie na stanowiskach kierowniczych działów produkcji kobiet i przedstawicieli mniejszości, na inicjowaniu programów stażowych i mistrzowskich dla osób z mniejszości (przy czym, co warto zaznaczyć, większość standardów da się spełnić, zatrudniając kobiety, które mniejszością w społeczeństwie nie są) czy w końcu uwzględnianiu przez studia osób z mniejszości w działach odpowiedzialnych za marketing i dystrybucję.
Zauważmy, że jeśli dane studio czy firma producencka spełnia te wymogi, to spełniają je też wszystkie jego/jej filmy. Przepisy kładą nacisk przede wszystkim na większe zróżnicowanie w branży, temat filmu jest z tego punktu widzenia drugorzędny.
Część komentatorów twierdzi, że wytyczne Akademii to pozorowane ruchy na rzecz równości. W istocie trudno byłoby w ostatnich latach znaleźć produkcję, która nie spełniałaby tych wymogów – nawet jeśli nie spełnia tego kontrowersyjnego dla wielu standardu A dotyczącego treści filmu. Pod tym względem Akademia nie zaprowadza rewolucji, a być może najważniejszym elementem jej pisma jest wymuszanie na firmach producenckich tworzenia szeroko dostępnych płatnych staży i kursów mistrzowskich dla mniejszości.
Ich obecność sprawi, że za kilka lat środowisko twórców będzie jeszcze bardziej zróżnicowane i odzwierciedlające kształt amerykańskiego społeczeństwa. Być może w wyniku tych zmian będą powstawać bardziej zróżnicowane pod względem bohaterów i tematyki filmy. Ostatecznie nie tylko biali mężczyźni mają prawo opowiadać hollywoodzkie historie.
Czytaj też: Triumf „Parasite” przełamał kilka tabu
Oscary zmieniają się symbolicznie
Zewsząd można teraz usłyszeć, że Akademia nie ma prawa ingerować w treść filmów ani nawet w proces produkcyjny. Warto jednak przypomnieć, że zawsze stawiała wymagania dziełom startującym po statuetki: dotyczące języka, w jakim powstają (film nieanglojęzyczny mógł zostać zdyskwalifikowany, jeśli uznała, że za dużo w nim angielskiego), miejsc, w którym są pokazywane i dystrybuowane (tytuł ubiegający się o Oscara za najlepszy film musi mieć kilkutygodniowe pokazy w jednym z kin w Los Angeles), związane z formatem dźwięku i obrazu (szczegółowe wytyczne można znaleźć w odpowiednich dokumentach).
Akademia korzysta z przywileju każdego gremium przyznającego nagrody – ma oczekiwania. A wiele filmów, które były i są produkowane na świecie, nie powstaje z myślą o najbardziej prestiżowej oscarowej kategorii. Wpływ Akademii na pracę filmowców jest więc tak naprawdę znikomy. A sam dokument z wytycznymi jest w obecnych realiach bardziej symboliczny niż rewolucyjny.
Czytaj też: Jaką płeć ma reżyser? W Hollywood nadal rządzą mężczyźni