Filharmonia Narodowa miała być pierwszą orkiestrą w kraju, która ruszy zaraz po lockdownie i już w czerwcu, na zakończenie tego dziwnego sezonu, da kilka koncertów pod batutą swego szefa artystycznego Andrzeja Boreyki. A wszystko pod triumfalnym hasłem: „Tak, gramy!”. Nie udało się. Wśród personelu pojawił się koronawirus. Koncerty odbyły się dopiero w pierwszej połowie sierpnia i na początku września. Na dobre sezon ruszy w październiku, po zakończeniu festiwalu Warszawska Jesień.
– Musieliśmy całkowicie przebudować repertuar i dostosować do mniejszych składów orkiestry. Ale to było bardzo ciekawe zadanie – mówi Andrzej Boreyko. I rzeczywiście, programy koncertów ułożone są niebanalnie. Boreyko ma tej jesieni więcej czasu dla Warszawy – jest również dyrektorem muzycznym filharmonii w Naples na Florydzie, ale tam, jak w całych Stanach Zjednoczonych, wszystkie koncerty symfoniczne są odwołane, zaplanowane są tylko pojedyncze koncerty kameralne w wykonaniu muzyków orkiestry, bez dyrygenta.
Tymczasem w Polsce już latem odbyło się kilka festiwali z publicznością. Ostatecznie pierwszą od marca orkiestrą, która zabrzmiała na żywo (choć w składach do 35 osób), była Sinfonia Varsovia – w ramach własnego Festiwalu im. Franciszka Wybrańczyka: Sinfonia Varsovia Swojemu Miastu. Zwykle bywały to koncerty w różnych miejscach Warszawy; w tym roku orkiestra zaprosiła melomanów do swojej siedziby na ul. Grochowskiej, a ściślej – do namiotu koncertowego stojącego w miejscu, gdzie za kilka lat ma stanąć nowa sala. Odbył się też Festiwal Muzyki Polskiej w Krakowie – okrojony, ale z dwoma koncertami na większe składy instrumentalne. Z kolei warszawski Chopin i Jego Europa, mimo że w większości sprowadzony do recitali i występów kameralnych, zawierał wykonanie koncertowe „Hrabiny” Moniuszki z orkiestrą instrumentów historycznych Europa Galante pod batutą Fabia Biondiego.