Rekonstruując wydarzenia wokół funduszu wsparcia dla związanych z kulturą podmiotów gospodarczych, można prosto prześledzić poziom nieufności do państwa. Zgłoszenia do programu od początku przyjmowano wedle bardzo dyskusyjnych kryteriów. Informacje o tym, że w ostatecznym rozrachunku pieniądze dotrą do najbogatszych, podawała już kilka miesięcy temu strona bezprawnik.pl. Założenie, że rządowa pomoc ma rekompensować utracone zyski, zamiast dać pieniądze na przeżycie, w oczywisty sposób przełożyło się na kosmiczną nierówność dopłat między artystami popularnymi a instytucjami kultury wyższej. W dodatku wybór tylko firm związanych z kulturą, a nie poszczególnych osób, doprowadził do tego, że olbrzymia liczba pracowników sektora ponownie zostanie bez wsparcia.
Czytaj też: Minister Gliński coraz mocniejszy, ale wciąż za słaby
Jak bracia Golec stali się memem
Po ujawnieniu listy beneficjentów programu nie trzeba było długo czekać, aż media wyłowią spośród tysięcy instytucji nazwiska popularnych artystów z najwyższymi przyznanymi kwotami. Nietrudno zrozumieć niezadowolenie – a raczej niezrozumienie – gdy zespoły disco polo dostają dotacje niemal równe tym, które trafiają do teatrów czy filharmonii.
Kryterium rekompensaty dochodów okazało się nieuczciwe, ale też obnażyło smutną prawdę o dysproporcjach finansów w kulturze. Zwłaszcza między dużymi zespołami muzyki popularnej a niewielkimi instytucjami w mniejszych miejscowościach.