Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Godzilla kontra King Kong. Potwory na potworny czas

Kadr z filmu „Godzilla kontra Kong” Kadr z filmu „Godzilla kontra Kong” mat. pr.
Wiele wskazuje, że filmowy pojedynek Godzilli z King Kongiem będzie pierwszym hollywoodzkim hitem czasów pandemii. Polacy niestety jeszcze poczekają, żeby się przekonać, kto wyszedł zwycięsko ze starcia dwóch ogromnych potworów.

Jeszcze zanim wielka małpa i zmutowany potomek dinozaurów zmierzyły się na srebrnym ekranie, nie dało się od nich uciec w internecie. Memy z obojgiem, najczęściej w pozie na chwilę przed klinczem podczas walki widzianej w trailerze filmu, były wszędzie. Kong z Godzillą udrażniali razem Kanał Sueski, kłócili się o wyższość języków programowania albo intelektu nad urodą, a ich wszystkich niszczył inny sztandarowy bohater memów – Pieseł. Modę skutecznie podsycali producenci filmu, oferując nawet nagrody pieniężne (po 500 dol.) dla autorów najlepszych memów.

Godzilla bije „Teneta”

Opłaciło się. Gdy w weekend film zadebiutował na 38 rynkach, zarobił ponad 123 mln dol., z czego 12,5 na ekranach IMAX. Dla Hollywood to w obu przypadkach najlepszy wynik od 16 miesięcy, czyli grudnia 2019 r. „Tenet” – poprzedni głośny wysokobudżetowy film rodem z Los Angeles, który mierzył się z pandemią – zarobił w debiucie 2,5 razy mniej.

Do kin chętnie poszli zarówno widzowie w państwach, które dobrze sobie radzą z wirusem (Australia, Chiny, Tajwan), jak i te, gdzie sytuacja jest zła, ale obostrzenia małe (Rosja, Meksyk, Indie). W wielu obraz „Godzilla kontra Kong” pobił rekordy, stając się np. najlepszym debiutem w historii studia Warner Bros. albo zarabiając w trzy dni więcej niż poprzednie Godzille. Ponad połowa zysku (70 mln) przyszła z Chin, które w czasach pandemii stały się najważniejszym rynkiem kinowym (chociaż zdominowanym przez rodzime produkcje, o czym pisałem miesiąc temu). Analitycy szacują, że może tam zarobić ok. 140 mln dol.

USA szczepią i otwierają kina

Amerykanie swoją produkcję mogą od środy oglądać na dwa sposoby: w kinach i – jako jeden z niewielu krajów – w serwisie streamingowym HBO Max (będzie tam dostępny przez 31 dni bez dodatkowych opłat, później zniknie i najpewniej pojawi się w płatnych serwisach VOD – podobny los spotkał np. „Wonder Woman 1984”).

W USA akcja szczepień idzie całkiem nieźle (29 proc. dorosłych Amerykanów przyjęło co najmniej jedną dawkę). Kraj, w tym kina, powoli się otwiera – działa 3,1 tys., czyli 54 proc. z nich, a w ten piątek pierwsze sale po miesiącach przerwy otwiera Regal, druga największa sieć w Stanach. Niedawno zezwolono na ich działalność w Los Angeles i Nowym Jorku – długo zamkniętych, a kluczowych dla Hollywood miejscach.

Dziennikarze informują o 10 tys. wykupionych prywatnych seansach „Godzilla kontra Kong” w jednej z sieci i całkowicie wyprzedanych seansach na Manhattanie. Film pierwszego dnia zebrał w kinach 9,6 mln dol., co zgodnie z przewidywaniami jest najlepszym debiutem od wybuchu pandemii (o 28 proc. lepszym niż „Wonder Woman 1984” w grudniu). Mimo to analitycy są ostrożni – przewidują, że do końca tygodnia film może zarobić do 30 mln dol. W normalnych czasach byłaby to sroga porażka. Dziś będzie to sukces i najlepszy debiut od marca 2020 r. – dla porównania ubiegłotygodniowa premiera, „Nobody” ze znanym z „Zadzwoń do Saula” Bobem Odenkirkiem w roli głównej, zarobiła niecałe 7 mln.

65 lat w gumowym kostiumie

Amerykanie, którzy chcieli coś obejrzeć 65 lat temu, oczywiście nie mieli takich problemów. W kinach właśnie pojawiał się „Godzilla: Król potworów”, ich wersja pierwszych przygód zmutowanego stwora. Nie była niczym nietypowym – powstawało wówczas mnóstwo produkcji łączących powojenny strach przed technologią, szczególnie energią atomową, z przyziemną rozrywką klasy B (to, co odróżniało japońskie filmy tego typu, to człowiek w kostiumie potwora – Amerykanie stawiali raczej na animację poklatkową, Japończycy do dziś przebierają się za stwory). Zarobiła w kinach 2 mln dol. – zdecydowanie mniej niż najpopularniejsze wtedy „Dziesięcioro przykazań”. To jednak wynik lepszy niż wiele podobnych filmów z tego okresu (jak „Tarantula” ze zmutowanym pająkiem w Arizonie i „To przyszło z głębin morza” z ośmiornicą w San Francisco), osiągnięty bardzo chałupniczym sposobem.

Czytaj też: Batman, Harry Potter i Godzilla mają polskie korzenie?

Kupiony przez Amerykanów od japońskiego producenta za drobne film poszatkowano, usuwając z niego prawie pół godziny. Następnie dodano 20 min materiału nakręconego w jeden dzień z Raymondem Burrem (najlepiej znanym z roli domniemanego mordercy, którego podglądają w „Oknie na podwórze” Hitchcocka James Steward na wózku i Grace Kelly). Wciela się on w reportera, który relacjonuje dla amerykańskich mediów albo z potem na czole przygląda się, jak Godzilla niszczy Japonię (oryginalne, zdubbingowane sceny z produkcji). Przy okazji film stracił większość z antynuklearnej wymowy – np. pod koniec oryginalnej wersji, już po wygranej, japoński naukowiec zastanawia się, czy kolejne testy bomb atomowych nie obudzą następnego potwora, podczas gdy w wersji ze Stanów reporter cieszy się, że świat może już „obudzić się i znowu żyć”.

Czytaj też: Polskie nowości dla Netflixa. Na co warto czekać?

Pierwszą Godzillę mogli też zobaczyć Polacy – w 1957 r., w siermiężnym PRL (polskie dane za blogiem „Box office’owy zawrót głowy”), pokazano ją w kinach prawie 9 tys. razy. Obejrzało ją prawie 1,5 mln osób, co było 51. wynikiem roku – lepszym niż oscarowy „Marty”, „La strada” Felliniego albo „Człowiek na torze” Munka, chociaż daleko mu było do najpopularniejszego: „Czerwone i czarne” na podstawie powieści Stendhala, które zgromadziło 6,7 mln widzów.

Amerykańska małpa i japoński paradinozaur

Źródeł filmu trzeba szukać w traumie Japonii na mniej niż dekadę po Hiroszimie i Nagasaki. Bezpośrednią inspiracją dla Godzilli był wypadek statku rybackiego „Szczęśliwy Smok 5”, którego załoga, łowiąca tuńczyki w okolicach atolu Bikini w 1954 r., została napromieniowana przez próbę najsilniejszej bomby termonuklearnej, jaką kiedykolwiek odpaliły USA. Producent Tomoyuki Tanaka z firmy Toho postanowił opowiedzieć o tym w konwencji filmu o potworach – gatunku popularnego w USA, chociaż do tej pory nieznanego w Japonii. Jej sukces spowodował, że „Godzilla kontra Kong” jest już 36. filmem serii.

Pomysł, aby zmierzyły się słynna amerykańska małpa z japońskim paradinozaurem, pojawił się niedługo po debiucie. „King Kong kontra Godzilla” ukazał się w 1962 r. jako trzeci film i stał się zdecydowanie najpopularniejszym w serii – w Kraju Kwitnącej Wiśni sprzedano na niego ponad 12,6 mln biletów (był to ówcześnie najlepszy wynik w kinach od czterech lat). Co ciekawe, w odróżnieniu od najnowszej produkcji film stworzyli Japończycy z Toho, wykupując licencję do amerykańskiego stwora. Poszło na to 200 tys. dol., czyli jedna trzecia budżetu (z tego powodu zrezygnowano z planowanych zdjęć na Sri Lance – egzotyczną wyspę kręcono pod Tokio).

Pod wieloma względami był to tytuł przełomowy cyklu – pierwszy w kolorze, ze stereofonicznym dźwiękiem i skierowany w dużej mierze do młodszego widza. Dzisiaj oceniany jest różnie – przez nieudolną wersję amerykańską na Zachodzie często ląduje na listach „najgorszych filmów świata”. Nawet fani Godzilli rzadko nazywają go jednym z lepszych, chociaż z reguły są mniej surowi. „Film jest anomalią gatunku, jedynym filmem kaiju Toho, który jest oczywistą komedią” – uważa Steve Ryfle, tytułujący się „nieoficjalnym biografem Godzilli”. „King Kong kontra Godzilla” w oryginalnej wersji (oczywiście zachodnią wersję okrojono z tych niuansów) jest satyrą na komercjalizację japońskiego społeczeństwa. Głównym „złym” jest bezwzględny marketingowiec firmy kosmetycznej, który chce wykorzystać odnalezionego w Afryce King Konga do reklamowania produktów. Z filmem związany jest też chyba najsłynniejszy mit serii – w Ameryce przez lata kolportowana była informacja, że istnieje specjalna, japońska wersja filmu, w której wygrywa Godzilla (w rzeczywistości jest tylko jedno zakończenie, w którym zwycięstwo odnosi Kong).

Czytaj też: Kino Kraju Kwitnącej Wiśni

Polska woli potwora od Terminatora

Od pojedynku z ogromną małpą rozpoczęła się złota era filmów z Godzillą. Przez następne półtorej dekady Toho kolejne odcinki wydawało praktycznie co roku, z reguły dopasowując treść do aktualnej mody (jak popularne były filmy z robotami, to pomagał mu robot etc.). Często była w nich subtelna krytyka społeczna (kapitalizmu, zanieczyszczenia powietrza, wyścigu zbrojeń, modernizacji), zupełnie gubiona w robionych po taniości adaptacjach na rynki zagraniczne.

Z czasem dopasowała się do swojej największej grupy fanów – dzieci – jej ostatnie podrygi z drugiej połowy lat 70. dziś uważane są za najgorsze w cyklu. To one jednak były największymi hitami kinowymi w Polsce. Kulminacyjnym momentem popularności serii nad Wisłą był 1978 r. Filmy z Godzillą były trzecimi („kontra Gigan” – 2 mln widzów) i szóstymi („Ebirah” – 1,7 mln) najpopularniejszymi w kinach. Pierwszy był natomiast… remake „King Konga” (2,8 mln). Daleko w tyle za tymi potworami były takie dzieła jak „Rocky”, „Taksówkarz”, „Wodzirej”… Co ciekawe, to nawet nie wystarczyło do tytułu najpopularniejszego kaiju w Polsce – należy on do „Superpotwora”, czyli atomowego żółwia Gamera, który był 80. najpopularniejszym filmem PRL (4,8 mln widzów) – tego niskobudżetowego konkurenta Godzilli zobaczyło w kinach więcej osób niż „E.T.” czy „Terminatora”.

Szybko pojawiły się też pomysły, aby dwa słynne potwory ponownie się spotkały. Niektóre zupełnie wykręcone – np. w jednym z nich Kong pod postacią cyborga miał wstrzelić zespół naukowców w żyły Godzilli, którzy niczym w filmie „Fantastyczna podróż” mieli walczyć z antyciałami, docierając w końcu do serca bestii – grożącego wybuchem reaktora nuklearnego. W końcu Japończycy stworzyli tylko jeden film więcej z małpą – „King Kong ucieka”, w którym co prawda walczy z podobnym do Godzilli dinozaurem, ale głównym przeciwnikiem jest mechaniczny sobowtór Konga.

Czytaj też: Polskie filmy, których nie nakręcono. A szkoda

Pandemia i tęsknota za bezmyślną rozrywką

Niesamowite pomysły zobaczą też ci, którzy zasiądą w fotelach kinowych lub tych w salonie i zdecydują się obejrzeć „Godzilla kontra Kong”, czwarty film w cyklu amerykańskich produkcji z potworami „MonsterVerse”. Poza dwoma kultowymi potworami pojawia się tam też trzeci – znany z filmów z Godzillą przeciwnik, którego obecność wytwórnia Legendary trzymała w tajemnicy, a fabularnie produkcja nawiązuje do pomysłów bardzo popularnych w powieściach przygodowych z przełomu XIX i XX w. Recenzje są w większości pozytywne – w słowach branżowego „Variety”: „Tego rodzaj spektakl błaga o wielki ekran, więc kup projektor i puść to na ścianie stodoły, jeśli nie możesz bezpiecznie pójść do multipleksu”.

W tekstach wielu krytyków przewija się słowo „głupi”, chociaż najczęściej używane jako komplement. W „New York Timesie” możemy przeczytać: „Ze swoich ograniczeń czyni zalety, głupotę zamienia w pomysłowość”, a „Los Angeles Times” twierdzi, że „nigdy jeszcze film z tej serii nie był tak tępy, tylko tym razem twórcy robią to świadomie i stawiają na to”.

Okazuje się bowiem, że w tych trudnych czasach wielu tęskni za bezmyślną rozrywką. Szkoda tylko, że w Polsce na tę „głupią” zabawę jeszcze sobie poczekamy. Kina są zamknięte, a rodzime HBO na razie nie planuje pokazania go w internecie (poprzednie wysokobudżetowe produkcje emitowane w HBO Max w Stanach u nas pojawiały się różnie – „Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera” zadebiutowała w tym samym momencie co za oceanem, ale na „Wonder Woman 1984” czekaliśmy ponad trzy miesiące). Zawsze zostaje też wizyta w piwnicy – w poszukiwaniu pamiętającej czasy PRL pirackiej kasety z poprzednią wersją pojedynku...

Czytaj też: Telewizja przetrwania, czyli co oglądamy w pandemii

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną