Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Wygnaniec, czyli sztuka życia

Zygmunt Bauman. Zdjęcie z 2013 r. Zygmunt Bauman. Zdjęcie z 2013 r. Bartłomiej Kudowicz / Forum
Na personalne ataki, najbardziej ohydne z metod niszczycielskich władzy, ataki sięgające do osobistych historii, fałszujące życiorysy, traktujące ludzki los w sposób instrumentalny, antidotum jest rzetelna biografia. Jest empatia. Akceptacja. Pełnia człowieczeństwa. Biografia – tak jak Baumanowska socjologia – humanistyczna.

Książka Artura Domosławskiego „Wygnaniec”, biografia Zygmunta Baumana, wywołała dyskusję na temat polskiego losu, polskości, nie tak bardzo odległej historii i dzisiejszości. Na temat uplątania jednostki w bieg dziejów. Ale to nie tylko opowieść o relacji między mikro- i makrohistorią, o przypadkach oraz świadomych wyborach i o wyobrażonych jedynie scenariuszach. To także biografia o biografii. I temu właśnie, autotematycznym wątkom „Wygnańca”, chcę poświęcić refleksję. Nie dlatego, że nie mam ochoty włączać się do dyskusji o Polsce. Mam. Gdy tak postanawiam, w mediach komentowany jest atak „Gazety Polskiej” na prof. Marka Safjana. Kolejny atak na autorytet za pomocą pomówień, wykorzystujących prywatne, rodzinne wątki, skomplikowane, najbardziej bolesne. Dlatego wybieram ten właśnie, a nie inny trop spośród rozważań Domosławskiego. Jego książka bowiem, dla której ramą jest obraz milczącego Baumana, w zamyśleniu podpierającego dłonią podbródek, jakby z niedowierzaniem zasłuchanego w okrzyki rodzimych narodowców – uświadomiła mi, że na personalne ataki, najbardziej ohydne z możliwych metod niszczycielskich obecnej (i nie tylko obecnej) władzy, ataki sięgające do osobistych historii, fałszujące życiorysy, traktujące ludzki los w sposób instrumentalny, antidotum jest rzetelna biografia. Jest empatia. Akceptacja. Pełnia człowieczeństwa. Biografia – tak jak Baumanowska socjologia – humanistyczna.

Czytaj też: Poparzony przez historię

Biografia w roli wygnańca

Czy wygnańcem może być tylko człowiek? Biografia jako gatunek naukowego pisarstwa, biografistyka jako dziedzina badań także doświadczyły tego losu – wygnańca ze świata nauki. Może lepiej powiedzieć (co okaże się za moment nieobojętne) – wygnańczyń. Święcące triumfy w refleksji i dorobku spadkobierców Hipolite’a Taine’a na przełomie XIX i XX w., w formule „życie i twórczość”, w latach 30. ubiegłego stulecia, ustaleniami formalistów, a następnie strukturalistów i semiotyków zostały unieważnione, więcej – obśmiane na dziesięciolecia. Zarzucono im „naiwność”, wszystkoizm, determinizm, psychologizm, genetyzm i wpływologię, brązownictwo i beletryzację języka.

Walcząc z biografizmem, w wersji ekstremalnej sięgano do teorii Heinricha Wölfflina „historii sztuki bez nazwisk”, w wersji złagodzonej (np. Tomasza Burka) postulowano „ciąg biografii symbolicznych”, pozbawionych tego, co różne, prywatne, intymne. Wypracowano system komunikacji dzieła literackiego, który obok „postaci” podmiotu lirycznego i odbiorcy wirtualnego wytworzył dziwaczną konstrukcję o nazwie „autor wewnętrzny” – czyli autor bez biografii, jedyny autor godny zainteresowania badacza, rola w tekście, dysponent słów i reguł. Milczenie w sprawie życiorysu miało zapewnić rzekomą bezstronność badawczą, uwolnienie od aktów wartościowania, personalnych rozpraw, niepotrzebnych nauce emocji. Zafundowało bezduszność, poczucie elitaryzmu, hermetyczny język, unieważnienie spotkań i wymiany doświadczeń poza „kręgiem wtajemniczonych”.

Próbując zatem udzielić własnej odpowiedzi na pytanie Domosławskiego o „naukowość” humanistyki (s. 738), czyli o jej „bezstronność”, nie mam wielu wątpliwości, by sformułować tezę, że to właśnie złudne dążenie do obiektywizmu, kompleks nauk ścisłych, próba stworzenia systemu badań i narzędzi odpersonalizowały w połowie ubiegłego stulecia naszą humanistykę, umocniły status biografii jako wygnańczyni z przestrzeni akademii. Czy jest przypadkiem, że ów proces odpersonalizowania i „obiektywizacji” badań zbiegł się z procesem ideologizacji nauki? Jak wiele utworów, pozbawionych skomplikowanych kontekstów biograficznych, można było w ten sposób zaprząc w służbie ideologii, udowodnił Stanisław Barańczak, analizując poezję Władysława Broniewskiego, wyposażoną w „obiektywny” biogram, w którym nie było miejsca na rozważanie trudnych wyborów i autentycznych losów poety. Demaskatorski gest Barańczaka przekuł Domosławski w metodę, ujawniając manipulacje historyka IPN Piotra Gontarczyka, który wybiórczo potraktował źródła dotyczące Baumana w donosicielskich artykułach szkalujących Profesora, opublikowanych w 2006 r.

„Myśliwi, którzy w dzisiejszych czasach tropią komunistyczne uwikłania Baumana – pisze Domosławski – omijają szerokim łukiem setki stron materiałów zebranych na niego przez Służbę Bezpieczeństwa. Z chudej teczki dotyczącej jego współpracy z Informacją Wojskową tuż po wojnie wyciskają ciężkie oskarżenia mające wątłe podstawy. Za to teczka, w której bezpieka latami zbierała donosy i gromadziła haki na Baumana, nie budzi zainteresowania antykomunistycznych moralistów” (s. 404).

Uwaga nie dotyczy wyłącznie prawicowych środowisk dekomunizatorów, dotyczy też przedstawicieli nauki, którzy powołując się na manipulacje Gontarczyka, nie wykonując niezależnych akademickich badań, dwukrotnie zablokowali procedury nadania Baumanowi doktoratu honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wbrew zasadom akademickiego etosu, czyli wewnętrznych standardów pracy badawczej i dydaktycznej oraz odpowiadającej im postawy moralnej, które obowiązują od czasu powstania Uniwersytetu Bolońskiego w 1088 r., a zawierają nakaz poszukiwania prawdy i rzetelne dokumentowanie tych poszukiwań. Jak mają się przytaczane przez Domosławskiego argumenty profesorów UW, wymijające, odwołujące się do szczątkowych badań z tezą autorstwa Gontarczyka, uderzające w dobre imię osoby, wybitnego Uczonego, oraz próbujące wyciszyć „sprawę” Baumana, do słów etyka prof. Włodzimierza Galewicza: „Badacz, który stawia jakąś błędną tezę, może postępować w sposób nieuczciwy, jeżeli opiera ją na sfałszowanych danych; ale może to robić także w wyniku niedbalstwa, jeżeli nie zadbał o to, aby poszukać danych, które mogłyby ją obalić lub sfałszować”.

Tworzenie pod szyldem uniwersytetu „problemu z Baumanem”, wykorzystywanie pomówień jest nie tylko dowodem środowiskowych animozji i znakiem erozji etosu uniwersyteckiego oraz zaniechań w sferze badań i dydaktyki. Casus Baumana to przejaw kryzysu tożsamości współczesnej akademickiej humanistyki, traktującej wiedzę jak towar, a ludzi jak konstrukcje tekstowe. To dowód, że w niektórych przypadkach życie w niechlubny sposób rozeszło się z twórczością, kompromitując tym samym w sposób symboliczny moment wygnania badań biograficznych z uniwersytetów i odpersonalizowania humanistyki.

Czytaj też: Zygmunt Bauman. Życie w oparach antysemityzmu

Czuli narratorzy i uwodzenie baumanem

Przełom biograficzny ogłosiły kobiety. To głównie dzięki krytyce feministycznej na powrót (w ostatniej dekadzie XX w.) uchylono przed biografią wrota akademii. Wartość feministycznej przemiany dla wciąż zapowiadanego renesansu biografii naukowej upatruję jednak nie w postulatach rzeczniczek biografistyki, a w dopuszczeniu do głosu tego doświadczenia, które dotąd uznawano za nieprofesjonalne, (ponieważ) kojarzone z kobiecym odbieraniem świata: w dowartościowaniu emocji, które zyskują w nauce te same prawa, co dominujące dotąd ratio, a co za tym idzie – na odświeżeniu języka badawczego, polegającego na zastępowaniu bezosobowego, przezroczystego wywodu wyrazistym, osobistym, a nawet intymnym „ja”, na pełnoprawnym użyciu metafory (identyfikowanej jako trop „kobiecy”), która stanowi alternatywę dla kojarzonej z dyskursem androcentrycznym ironii. Na nobilitacji do rangi metody poznawania i opisu świata kobiecego zbieractwa – przeciwstawianego męskiemu upodobaniu do łowów (przypomnę cytat z Wygnańca: „Myśliwi, którzy w dzisiejszych czasach tropią komunistyczne uwikłania Baumana…”, oraz przystanki 6. i 14. opowieści, zatytułowane „Polowanie na Baumana”).

Streszczając powyższe, próbuję – za Domosławskim – wskazać najważniejsze cechy pisarstwa Baumana, a jednocześnie nawiązuję do referowanych przez biografa zarzutów stawianych Profesorowi. Chcę bowiem zasygnalizować możliwość unieważnienia jednego z nich, który formułował m.in. Ali Rattanasi, a skomentował Domosławski w scenie 18. „Pisarz socjolog i jego krytycy”, mianowicie: niewrażliwość Baumana na kwestie genderowe, pomijanie przez niego refleksji feministycznej. Zarzut ów wydaje mi się nieuprawniony wobec badawczej i pisarskiej praktyki uczonego. Jestem przekonana, że w tym przypadku ważniejsze od prób stematyzowania są sposoby uprawiania nauki na sposób „kobiecy”. Przecieranie szlaków. Rola forpoczty.

Czytaj też: Kłopotliwy temat pisania biografii

Przyglądając się językowi, metodzie pracy, koncepcjom i konceptom teoretycznym (na czele z osławioną „płynnością”), a nawet etykietowaniu Baumana i formułowanym wobec niego zarzutom oraz epitetom pod jego adresem (gwiazda, pop star humanistyki) – widzę w nich doświadczenie nazywane kobiecym właśnie: lekceważenie, protekcjonalizm i spychanie w rejony kultury popularnej (emocjonalnej, chaotycznej, zatem gorszej, wynikającej z doświadczenia kobiet i przez kobiety uprawianej). Można by przyporządkować wypowiedzi naukowe Baumana kolejnym punktom decydującym, według krytyczek, o „kobiecości” pisarstwa, ale nie jest to tematem mojej wypowiedzi.

Sięgam zatem na powrót do książki Domosławskiego, by przewrotnie zacytować słowa współpracownicy Baumana Marii Ofierskiej: „Zygmunt uwodził ludzi. Z tego, co widzę, pana też uwiódł” (s. 304) – i przypomnieć, że Jean Baudrillard twierdził, iż uwodzenie jest siłą kobiecości, kobiecej kontestacji, panowania – co szczególnie ważne, gdy mówimy o tworzeniu portretu badacza za pomocą słów – w sferze symbolicznej. I ten trop wykorzystał Domosławski, który jako motta swojej opowieści wybrał cytaty z dzieł kobiet – Hannah Arendt i Olgi Tokarczuk. Pierwsza z wymienionych autorek powróci w scenie 18. „Pisarz socjolog i jego krytycy” jako sojuszniczka biografa, a jej prace jako argument przemawiający za słusznością metody badawczej socjologa: „Bauman, podobnie jak Arendt, czerpie obficie z przemyśleń innych, zapożycza się u nich, tworzy kompilacje, jest eklektyczny. Możliwe, że jedną z największych wartości jego pisarstwa są nie oryginalne odkrycia, lecz właśnie jakość czy może trafność owych głównych intuicji dotyczących naszych czasów i kondycji człowieka epoki płynnej nowoczesności” (s. 742). Dodam do tego i moje spostrzeżenie: że to wspomniana wyżej metoda zbieractwa łączy pisarstwo Arendt i Baumana, kobiecy sposób przeciwstawiania się łowom – ofiarami których byli oboje i pisarstwo których wyrosło m.in. ze sprzeciwu wobec bezduszności myśliwych. Co więcej – zbieractwo łączy wymienionych z biografistą – czymże bowiem, jak nie drobiazgowym, uważnym zbieraniem, jest praca nad biografią, pełną, rzetelną, nieomijającą żadnych wątków ani tropów.

Także figura czułego narratora autorstwa Tokarczuk, do której wprost odwołuje się autor w ostatniej części biografii Baumana, to konstrukcja kobieca, choć… przecież gramatyczna forma wskazuje wprost na – niego. Na nich: Baumana – czułego narratora tłumaczącego świat, i Domosławskiego – czułego narratora pamięci. Pamięci o Zygmuncie Baumanie.

Ów czuły biograf nie jest wszechwiedzący ani bezstronny. Wyraźnie zaznacza własną obecność w opowieści o życiu swojego bohatera. Nawet nie stara się być przezroczysty. Tak jak nie są przezroczyste ani pamięć Profesora („Zapiski wspomnieniowe Baumana usiane są wątpliwościami dotyczącymi tego, jak dobrze pamięta on własne przeżycia sprzed dekad i towarzyszące im myśli. Wie, że pamięć jest zawodna, że opowiada jedynie pewną wersję zdarzeń. Ten, kto spisuje, i ten, kto czyta, powinien mieć świadomość, że ma do czynienia z przybliżeniem, w którym zapamiętane stapia się z przeżytym, przemyślanym i ulega przeobrażeniu, a proces ten trwał lata”, s. 123), ani zniekształcający wszelką rzeczywistość język relacji, rekonstruowanej historii. I choć każda opowieść jest tyleż o opowiadanym, co o opowiadającym, o reprezentowanym i reprezentancie, o tym, o którym się pisze, i o tym, który trzyma w ręku pióro, to Domosławski realizuje tę zasadę według własnych reguł: celebrując czas. Czas podróży doświadczeń i czas reprezentacji. Czułej reprezentacji. Czułość bowiem jest niespieszna. Potrzebuje uwagi. Żąda poświęceń.

Artur Domosławski ma czas dla Zygmunta Baumana. Nie biegnie, nie pogania, wyznacza przystanki w tej wędrówce ramię w ramię ze swoim bohaterem albo – już samotnie – jego śladami. Nie chce, by znajomość z Uczonym trwała chwilę zaledwie. Ta wspólnota utrzymuje się dłużej aniżeli lata pracy nad biografią – kwerendy, lektury, konsultacje, rozmowy i wiadomości wymieniane z samym bohaterem i ze świadkami zdarzeń, wreszcie – proces pisania i przygotowania książki dla czytelnika: wybierania fotografii, sporządzania komentarzy, podziękowań, namysłu nad symboliką okładki… Domosławski tak konstruuje narrację swojej opowieści, by czytelnik miał poczucie uczestniczenia w kolejnych etapach jej powstawania, by czas lektury był powtórzeniem procesu twórczego: czytelnik od samego początku podąża z pisarzem, od pierwszej wiadomości wysłanej do Profesora, od pierwszego spotkania Domosławskiego z Baumanem – odtwarza decyzje i dylematy autora. Identyfikuje się z biografem, który wtajemnicza go w swoją pracę, dzieli się z nim wątpliwościami, zachęca do rozważań, do szukania być może własnych odpowiedzi tam, gdzie brakuje pewności, a pozostają jedynie spekulacje: „Jak takie przeżycie zmienia człowieka? Coś w nim otwiera czy zamyka? Relatywizuje codzienne sprawy? Dodaje siły: wszystkiemu dam radę, los nade mną czuwa? Wywołuje trwały lub czasowy uraz? Wszystko naraz?” (s. 100); „Wyobrażam sobie, że w domu zaniepokojona Janina dzieli się tym, co zaszło w pracy, z Zygmuntem. Czy próbują zagadać niepokój? Widzą w tym zdarzeniu odosobniony przypadek? Niefortunny incydent? Niegodziwość, ale jednak jednostkową?” (s. 394); „Przypuszczam jednak – przypuszczam, to znaczy nie mam pewności, spekuluję – że pisząc w ten sposób do Walickiego, Bauman przesyła być może wiadomość Kołakowskiemu” (s. 646). Prowadząc tę wyrafinowaną rozmowę z czytelnikiem, autor zapewnia sobie jego przychylność i zaufanie, zyskuje wiarygodność. „Przypuszczenia, nieścisłości… Pomyłki zamierzone i niezamierzone… W biografię jako gatunek literacki wpisana jest niepewność. Rekonstrukcji fragmentów życiorysu bohatera, do których brakuje solidnych źródeł lub są one nieliczne, musi czasem towarzyszyć opowieść o niej samej. Metaopowieść. W przeciwnym razie któż uwierzyłby opowiadaczowi?” (s. 150).

Również Domosławski obdarowuje czytelnika zaufaniem. Choćby wtedy, gdy relacje świadków są sprzeczne – to właśnie jemu, czułemu odbiorcy, pozostawia wybór. Bez komentarza. Z założeniem, że jeśli od początku przemierzamy wspólną drogę – to decyzje i oceny będą przemyślane i sprawiedliwe. Dyskretnie ujawnia autor swoją metodę, konstruując wypowiedzi na zasadzie rozmowy z samym sobą, ale równie dobrze za owym wewnętrznym „ja” może kryć się czytelnik i zaproszenie do dialogu właśnie z nim. Narrator zobowiązuje przecież czytelników do udziału w procesie, który nazywa ćwiczeniami z wyobraźni: „Czy doświadczenia te zwalniają mnie – nas – z ćwiczeń z wyobraźni?” (s. 197). Podkreśliłam słowo „nas”, by wyeksponować ów moment budowania wspólnoty autora z czytelnikiem. W sojuszu z Baumanem. Mimo odmiennych doświadczeń, których autor nie próbuje negować – pokazuje, jak doświadczenia podróżują poprzez czas i jak on sam włącza je do wspólnej rozmowy, dialogu o nas, o Polakach i o naszej Polsce: „Piszę to wszystko poniekąd wbrew doświadczeniom własnym i mojego pokolenia, dorastającego w latach kryzysu lat osiemdziesiątych, kiedy idee komunizmu były już martwe, a z rządów PZPR została naga dyktatura” (s. 197).

Umiejętność uwodzenia czytelników, uwodzenia baumanem* – jest tylko jednym z dowodów na to, że rola reprezentanta wybitnego profesora jest rolą stworzoną dla Domosławskiego, rolą, do której autor starannie się przygotował. By reprezentować nie przez uzurpację, a przez budowanie relacji. Poprzez rozmowę z samym sobą, z bohaterem, z czytelnikiem. Pisząc powyższe, powielam pytanie, które zadaje autor „Wygnańca”: „Dla kogo pracuje biograf? Dla bohatera opowieści czy dla czytelnika?” (s. 576) – i próbuję udzielić na nie własnej odpowiedzi, choć przecież inspirowanej książką, której jestem czytelniczką, czyli – także jej częścią? Podejmuję i odgrywam rolę, którą autor przeznaczył właśnie dla mnie.

Ta książka bowiem to spotkanie trzech osób, niebędących konstrukcjami tekstowymi: bohatera, autora i czytelnika. To opowieść o wzajemnym, naszym spojrzeniu w oczy. W celu wymiany – podróży – doświadczeń. Domosławski nazywa ten proces uczestnictwa w rozważaniu czyichś decyzji i zachowań „zyskiem”, pisząc przy okazji omawiania wspomnień Janiny Bauman, która – jedyna może – potrafiła mówić „o przykrych wydarzeniach oświetlających postać Zygmunta”: „Zmaga się z tymi wydarzeniami otwarcie, na oczach czytelnika, ukazuje splątane okoliczności. Wszyscy na tym zyskują. Zyskiem nazywam zrozumienie człowieka i motywów jego działań, zrozumienie czasów, w których przyszło mu żyć” (s. 219).

Zysk oznacza wszystko to, co jesteśmy w stanie sobie zaoferować, dać, przyjąć, także – zarzucić, wytknąć, wyjaśnić, wybaczyć. Z tego spotkania wszyscy wyjdą odmienieni, wzbogaceni doświadczeniem inności. Bo nie ma przezroczystych bohaterów ani autorów i nie ma przezroczystych czytelników. Jest inność, którą oswajamy każdy dla siebie i w sobie – aż do następnego spotkania. Z kolejnym bohaterem, autorem, czytelnikiem. Zawsze w poszukiwaniu wzajemnej czułości, w przepływie i zapoznaniu doświadczeń. Symboliczny jest w tym kontekście rysunek na tablicy stanowiącej tło dla sylwetki Baumana umieszczonej na okładce książki (zaprojektowanej przez Karolinę Żelazińską). Spod wykonanego białą kredą wyraźnego szkicu fajki i unoszących się nad nią kłębów dymu wyzierają wcześniej zapisane litery, cyfry, wzory. Zamazywane doświadczenia, tak jak w dawnych palimpsestach, niespodziewanie ujawniają swoją obecność, wyzierają spod nowych zapisów mimo prób unicestwienia, mimo wieloletniej nieobecności, mimo wygnania. A to dzięki wysiłkowi Artura Domosławskiego, który nadrobił zaniechania akademików. Stworzył biografię wzorcową, mieszczącą się w dawnych standardach uniwersyteckiego etosu – prawdziwą, udokumentowaną i rzetelną, a jednocześnie uwodzącą i czułą.

Prof. Bauman: Wojna z kłamstwem jest nie do wygrania

Sztuka życia

W podtytule „Wygnańca” umieścił Domosławski słowo kluczowe zarówno dla kompozycji książki, jak i dla określonej filozofii egzystencji, która została w tę strukturę wpisana: scena. Scena, którą Patrice Pavis zdefiniował w odniesieniu do dramaturgii współczesnej jako „wydzieloną formalnie przez autora jednostkę kompozycyjną utworu”, wyraźnie odróżniając ją od dawnej dramaturgii, gdzie scena stanowiła podstawowe narzędzie podziału aktów. Choć przemiany XX-wiecznego dramatu, tak różnego od dotychczasowej, wielowiekowej teatralnej tradycji i dlatego pozbawionego dookreśleń gatunkowych, w związku z czym nazywanego ogólnie „sztuką”, to nie tylko zmiana struktury tekstu, lecz przede wszystkim zmiana jakościowa, motywowana przekształceniami rzeczywistości, jaką od zawsze chcą odzwierciedlać i interpretować twórcy związani z teatralnym tu i teraz. Rzeczywistości sfragmentaryzowanej, niedającej poznać się w pełni, o pozrywanej dramaturgii i pozrywanych relacjach między ludźmi. Zapoznaną jedynie w osobnych, okaleczonych zapomnieniem, zaniechaniem i manipulacją strzępach. Strzęp, fragment – całości same dla siebie – jako sceny dramatu (sztuki) uzyskały autonomię, często pozbawioną akcji w klasycznym jej rozumieniu.

Podążając za wcześniejszą radą autora, próbuję wykonać ćwiczenie z wyobraźni i na podstawie „Wygnańca” projektuję na własny użytek biografię Baumana skonstruowaną według reguł klasycznych form teatralnych – tragedii antycznej, dramatu elżbietańskiego, a nawet farsy. Wszystko na nic, bo każda wymaga ciągłości. Nie ma w nich miejsca na cięcie epistemologiczne, pomieszanie języków ani budowanie odrębnych wspólnot. Nie ma zerwania – w relacji Domosławskiego urastającego do roli zasady charakteryzującej los wygnańca („Czy właśnie to podwójne doświadczenie – arbitralnego wypisywania z jednej wspólnoty i zapisywania do innej – ukształtuje w przyszłości jego charakter – kota, który chodzi własnymi drogami?”, s. 91).

Wydaje mi się zatem, że już wiem, dlaczego ta książka nawiązuje konstrukcją do momentu rozpadu klasycznej formy dramatu, czyli do początku XX w. Wieku kataklizmów, zbuntowanych mas, emancypacji mniejszości – braku ciągłości i nieustannych zerwań. Scen historii. Wieku, który okaże się również wiekiem Zygmunta Baumana – uczestnika zdarzeń, obserwatora społecznych przemian, ich beneficjenta i ofiary, ich uważnego obserwatora, kronikarza i interpretatora. Wieku, który przeczuwali i zapowiadali ludzie teatru przełomu stuleci: Ibsen, Strindberg, Czechow. Wielcy, którzy udowodnili, że nowa rzeczywistość i wyalienowany Wygnaniec/Wędrowiec potrzebują nowej reprezentacji symbolicznej, mówiąc ich językiem: nowej dramatyczno-teatralnej rzeczywistości, w naszym zaś rozumieniu: nowej biografii. Gdzie unieważnione zostają jedność miejsca, czasu i akcji, a zastępują je sceny, którym spójność zapewnia jedność bohatera – epickiego „ja”, snującego rozpisaną na głosy (bohatera i narratora, w domyśle także czytelnika) opowieść o świecie. To dramaturgia/biografia subiektywna, dramaturgia/biografia punktów widzenia, która odzwierciedla sytuację egzystencjalną samotnego w tłumie – kota, który chodzi własnymi drogami.

A skoro tak, to i dawny teatralny agon jest niepotrzebny – starcie racji, walki, która zapewniała tradycyjnemu dramatowi pełną niespodzianek intrygę. Inaczej rzecz ujmując – na fundamentalne dla kulminacji zdarzeń dyskurs bądź dysputę, walkę myśliwych, nie ma miejsca w nowej, zbudowanej z autonomicznych scen rzeczywistości, w której coraz rzadziej mówimy tym samym językiem, nie mamy czasu, by wysłuchać racji drugiej, a nawet tej samej strony, zmierzając w ten sposób w objęcia absurdu. Zgodnie z filozofią czułego narratora i strategią uwodzenia oraz w obronie sensu Domosławski projektuje dialog niedramatyczny (czyli taki, który wyłącznie podtrzymuje relacje, nie odpowiadając na wezwanie do działania, znów identyfikowany z pierwiastkiem kobiecym) – za pomocą którego rekonstruuje niepełną, podziurawioną akcję. Jak choćby w 6. scenie pt. „Podporucznik Bauman walczy ze zbrojnym podziemiem”: „Przeważają wątpliwości; niewiele można orzec na pewno. Trzeba przewertować mnóstwo dokumentów w archiwach, przejrzeć książki, odbyć rozmowy ze świadkami i znawcami epoki, by choć trochę zbliżyć się do prawdy o tym, co działo się na polskiej prowincji w pierwszych latach po wojnie w okolicach Ostrołęki lub Białegostoku. I o tym, na co patrzył bądź w czym brał udział najpierw podporucznik, a potem porucznik, kapitan i major Zygmunt Bauman” (s. 148–149).

Czytaj też: Retrotopia. Lekcja słynnego polskiego socjologa

Autor ujawnia zerwania albo cięcia akcji wtedy, gdy nie zna rozwoju wydarzeń, gdy pojawiają się puste miejsca w relacjach świadków, wyrwy w pamięci, wydarte z dokumentów karty. Nie ulega mocno obecnej w popularnej biografistyce „Lust zu Fabulieren”. Gdy nie wie, nie potrafi odpowiedzieć, odnaleźć, wyznaje: „Stop! W czasie kwerendy natrafiam na luki w danych – musi je zawierać także ten fragment mojej opowieści” (s. 149); „Nie dowiemy się tego, a komentarze wygłaszane po dziesięcioleciach niewiele wyjaśniają” (s. 118); „Więcej tu przeczuć, poszlak niż twardych faktów” (s. 363); „Nie udało mi się ustalić nazwisk owych znajomych” (s. 418); „Możliwe, że nie dowiem się nigdy” (s. 574).

W miejsce fabuły proponuje Domosławski poetykę lejtmotywu, refrenu powracającego wraz z przystankami między scenami opowieści. Wraz z chwilą na oddech, refleksję, na dociekanie motywacji i drążenie emocji dialogi po raz kolejny przywołują problemy polskości, żydowskości, obcości. Nieustannie aktualizują sytuację wykluczenia, która dla Zygmunta Baumana – Wygnańca – była ustawiczną, dramatyczną teraźniejszością. Pełnym bólu i cierpienia dramatem. Godnie przekuwanym w sztukę życia.

*Utworzyłam to określenie analogicznie do upowszechnionego przez Jeremiego Przyborę „spojrzenia holoubkiem”.

Artur Domosławski, Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana, Wielka Litera, Warszawa 2021, s. 936

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną