Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Zmarł Zbigniew Namysłowski. Zamyka się era Namysłowera

Zbigniew Namysłowski (1939–2022) Zbigniew Namysłowski (1939–2022) Eugeniusz Helbert / Forum
W wieku 82 lat zmarł Zbigniew Namysłowski. Wraz z podaniem tej smutnej wiadomości, ogłoszonej przez rodzinę, kończy się w polskim jazzie cała epoka.

Karierą Zbigniewa Namysłowskiego – jak mało którego polskiego muzyka jazzowego – można w dużym przybliżeniu opowiedzieć dzieje tego nurtu w Polsce. Urodził się we wrześniu 1939 r. Jak opowiadał „Polityce” – w pociągu, którym rodzice uciekali w pierwszych dniach wojny z Warszawy do Wilna. Przez Kraków wrócił w końcu do Warszawy w roku 1954, ciągle jako nastolatek, ale już aspirujący pianista, dokładnie w momencie odwilży postalinowskiej. Powojenne oficjalne koncerty jazzowe w stolicy śledził od początku. I karierę muzyka jazzowego zaczął wcześnie, jako 16-latek, choć w kilku turach. Najpierw grając na fortepianie, potem jako puzonista (grał też na wiolonczeli), ostatecznie jednak największą sławę zdobył jako saksofonista i lider.

Przejście Namysłowskiego od puzonu do saksofonu altowego samo w sobie jest zresztą symbolem czasów, kiedy polska scena stopniowo porzucała nadrabianie zaległości w dziedzinie jazzu tradycyjnego – a w tym istotny był puzon – i podążyła w stronę nowoczesnego, dla którego saksofon stał się o wiele ważniejszym instrumentem.

Czytaj też: Tak się rodził polski jazz

Namysłowski. Pierwszy w ojczyźnie jazzu

Kariera Namysłowskiego byłaby dynamiczna, nawet biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy – a co dopiero wychodzącą z kulturowej stagnacji Polskę przełomu lat 50. i 60. Był jednym z pierwszych krajowych muzyków, którzy zagrali w ojczyźnie jazzu – odbył trasę po USA z kierowanym przez Andrzeja Trzaskowskiego zespołem The Wreckers już w 1962 r. A kiedy trafił do Polski słynny prezenter radiowy Willis Conover, na którym wychowywało się całe ówczesne pokolenie polskich instrumentalistów, zdziwił się poziomem nagrywanego tu jazzu. „Namysłowski był bez wątpienia najlepszy – mówił jazzowy guru z anteny Głosu Ameryki. – Łączy w sobie trzy tradycje: jazzową, polską i swoją własną. Ktokolwiek nie zna muzyki Namysłowskiego, traci kontakt z wyjątkowym źródłem muzycznej kreatywności, to gigant”.

Te słowa mogły początkowo szokować, ale wielokrotnie potwierdzały ich trafność światowe sukcesy Namysłowskiego. Był pierwszym krajowym liderem, którego płyta wyszła poza Polską („Lola” z 1964 r.), a jego wybitne albumy z lat 70. – „Winobranie” i „Kujaviak Goes Funky” – stały się symbolem tego, co słowiańska wrażliwość może wnieść do jazzowego mainstreamu. Przez długie lata po publikacji i po zamknięciu słynnej serii Polish Jazz, w ramach której się ukazały, były jednymi z najbardziej poszukiwanych na rynku kolekcjonerskim woluminów tego cyklu. A on sam pozostawał jedną z największych gwiazd tej serii przez kolejne dekady: w latach 60., 70. i 80.

Czytaj też: Powrót kultowej serii Polish Jazz

Muzycy z namaszczenia Namysłowskiego

Namysłowski okazał się świetnym stylistą i kompozytorem. „Był to swego rodzaju przymus, ale gdy już zacząłem pisać, okazało się, że jakoś to idzie, że ta muzyka nawiązuje do góralszczyzny, że coś ciekawego się w niej dzieje rytmicznie… Ale te zabiegi nie wynikały z żadnych założeń czy koncepcji, nie robiłem niczego na siłę. Przychodziło mi to naturalnie” – mówił Maciejowi Krawcowi w wywiadzie opublikowanym na naszych łamach w 2019 r., w jego osiemdziesiątkę. Ta naturalność dotyczyła każdego aspektu muzycznych talentów Namysłowskiego.

Jego zespoły były pewną stałą w polskim jazzie. Od Jazz Rockers, przez Zbigniew Namysłowski Quartet, aż po działający jeszcze w ostatnich latach kwintet, z którym witał wskrzeszoną serię Polish Jazz. We wspomnieniach innych jazzmanów nazwisko Namysłowskiego pojawia się często jako świadectwo pewnej marki w wynajdywaniu najciekawszych młodych instrumentalistów – kiedy on sam był już poza zasięgiem, kiedy prowadził własne zespoły, próbowano mu tych muzyków podebrać albo zatrudniano z namaszczenia Namysłowskiego. To jego skład Jazz Rockers zasilił młodziutki Michał Urbaniak. To u niego przez lata grał Tomasz Szukalski, perkusiści Cezary Konrad i Grzegorz Grzyb. To on ściągnął do swojej grupy Leszka Możdżera po pierwszym sukcesie „Miłości” na Jazz Juniors, u niego przez lata zdobywał jazzowe szlify Krzysztof Herdzin. Zostawił wreszcie Namysłowski godnego następcę – jego syn Jacek poszedł w ślady ojca i jest już dziś uważany za jednego z najlepszych polskich puzonistów.

Czytaj też: Smooth jazz, czyli terror łagodności

Przypadki pomagają najlepszym

„Nie przestawał tworzyć, występować oraz nieustannie planował udział w koncertach już w najbliższych tygodniach. Jesteśmy przekonani, że jego muzyka przetrwa, a co za tym idzie, Tata będzie zawsze z nami, a także z Państwem” – napisała rodzina zmarłego w opublikowanym dziś komunikacie. To sformułowanie ważne, bo Zbigniew Namysłowski pracował niemal do samego końca z niezwykłą energią. Trudno powiedzieć, by po filigranowym muzyku nie było widać upływu czasu, kiedy się z nim rozmawiało, ale gdy wychodził na scenę i brał do ręki instrument, przed publicznością stawał ten sam co zawsze – jak lubiano mówić – Namysłower.

Zbigniew Namysłowski grywał z Czesławem Niemenem i grupą Novi Singers, z Marcusem Millerem i z kapelą góralską. Wszelkie zestawienia i rankingi zdążyły wielokrotnie potwierdzić, jak bardzo był kochany przez publiczność – i jak doceniany przez krytykę. W wielkim rankingu radiowej Dwójki na polskie jazzowe płyty wszech czasów w pierwszej piątce znalazły się aż trzy albumy, w których nagraniu brał udział. W ankiecie „Jazz Forum” Polski Top Wszech Czasów był trzeci – po Krzysztofie Komedzie i Tomaszu Stańce.

Wszyscy trzej spotkali się w połowie lat 60. na najsłynniejszej polskiej płycie jazzowej: „Astigmatic”. Namysłowski był do dziś ostatnim żyjącym z trójki wielkich Polaków, którzy brali udział w historycznych sesjach tego albumu. W ostatniej chwili zmienił podczas sesji w Filharmonii Narodowej oczekiwanego Urbaniaka, który nie mógł wrócić ze Szwecji. Niejedyny raz, gdy przypadek pomógł Namysłowskiemu. Ale takie przypadki pomagają tylko najlepszym.

Podkast: Ścieżki w jazzie mniej wydeptane

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną