We wspaniałej książce „The Next Great Migration: The Story of Movement on a Changing Planet” (2020 r.) amerykańska dziennikarka śledcza Sonia Shah bierze pod lupę niechęć globalnej Północy wobec zjawiska migracji. Pytanie, które stawia, dotyka głębszych kwestii niż wrogość mieszkańców bogatszej części świata do konkretnych grup czy „fal” imigrantów. Shah bada źródła naszego przeświadczenia, że przemieszczanie się (ludzi, ale też innych istot żywych) samo w sobie jest po prostu złe, niekorzystne czy wynaturzone. Takie spojrzenie na migracje wiąże się z postrzeganiem natury jako bytu uporządkowanego i stabilnego (którym przecież nie jest); z kolei to zafałszowane postrzeganie natury wynika ze szczególnych splotów w historii europejskiej myśli, w których uczestniczą nauka, literatura, religia – i zachłanność.
Kluczowy jest wiek XVIII: szybki postęp nauki i technologii ułatwia podróżowanie. Europejczycy przemieszczają się częściej i szybciej. Kwitnie literatura podróżnicza i ta inspirowana podróżami. Ukazują się klasyczne dziś tytuły, przypomnijmy: „Robinson Crusoe” Daniela Defoe (1719 r.), „Podróże Guliwera” Jonathana Swifta (1726 r.), „Podróż sentymentalna” Laurence’a Sterne’a (1768 r.). Francuz de Bougainville opisuje swoje podróże po Pacyfiku i tworzy mit Tahiti jako ziemskiego raju. Relacjami Anglika George’a Shelvocke’a inspiruje się S.T. Coleridge, pisząc „Rymy o starym marynarzu” (1798 r.). To jednak tylko czubek góry lodowej. Ukazują się setki mniej lub bardziej fikcyjnych relacji z dalekich podróży i są według badaczy najpoczytniejszym gatunkiem literackim swoich czasów. Wytwarza się nowe rozumienie prawdy, wiedzy i faktu. A jednocześnie fakty mieszają się z mitami, pogłoskami i uprzedzeniami: XVIII w.