Wielkanocna niedziela 2005 r., ostatnie publiczne wystąpienie schorowanego Jana Pawła II – po zabiegu tracheotomii, z rurką w krtani – kolejne komunikaty o pogarszającym się stanie zdrowia, relacjonowana przez media agonia, wreszcie 2 kwietnia, godz. 21.37, początek równie medialnej żałoby. W wystawionej w poznańskim Teatrze Polskim „Śmierci Jana Pawła II” Jakub Skrzywanek zabiera widzów za kulisy. W watykańskiej kaplicy zamienionej w oddział intensywnej terapii papież u kresu swojej drogi staje się człowiekiem, ale inaczej niż w filmach z Piotrem Adamczykiem.
Rytualność do bólu
Scenariusz jest oparty na wspomnieniach bliskich Jana Pawła II oraz na doświadczeniu ekspertów od medycyny paliatywnej. 30-letni Skrzywanek ma już na koncie m.in. inscenizację „Mein Kampf” Hitlera i sceniczną rekonstrukcję gwałtu Romana Polańskiego na 13-letniej Samancie Geimer, opartą na jej sądowych zeznaniach z 1977 r. Tu też wybiera głośny i medialny temat, ale nie próbuje rozliczać bohatera z jego grzechów, konfrontować z oskarżeniami (m.in. o co najmniej bierną postawę wobec pedofilii w Kościele). Przynajmniej nie bezpośrednio. Spektakl jest półtoragodzinnym performansem, niezwykle precyzyjnie rozpisanym i wykonanym układem choreograficznym wokół ciała umierającego papieża, a potem papieża umarłego. Wszystko jest tu rytuałem, tylko cierpienie człowieka się z tego porządku wyłamuje.
Na telebimie wyświetlany jest fragment papieskiej encykliki „Evangelium vitae”, w której popiera rezygnację z tak zwanej uporczywej terapii. A na scenie grany poruszająco przez Michała Kaletę Jan Paweł II z trudem oddycha, charczy, ślini się, jest przewijany, cewnikowany, pielęgniarz dłonią w rękawiczce wyjmuje mu resztki jedzenia z ust.