Wszyscy jesteśmy kundlami
Edward Pasewicz dla „Polityki”: Wszyscy jesteśmy kundlami
JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Pisano, że jest pan „Leonardem DiCaprio polskich nagród literackich”, bo nigdy ich nie dostaje. Otrzymał pan dziewięć nominacji za wiersze i prozę, ostatnio Nike – i nic.
EDWARD PASEWICZ: – W takiej sytuacji człowiek najpierw obraża się na cały świat, zwłaszcza kiedy ma przeczucie, że napisał coś niezłego. A potem ma się wrażenie, że ktoś lub coś się uwzięło, jakieś fatum. A potem człowiek zaczyna się przyzwyczajać i się śmiać z tego Leonarda polskich nagród i z tego, że jak sam zostanę jurorem, to dam nagrodę Pasewiczowi. Ale ja jestem typem człowieka, którego, owszem, klęski bolą, ale potem wstaję rano i mówię: ja wam jeszcze pokażę!
Powieść „Pulverkopf”, którą pisał pan przez 16 lat, przeszła niezauważona: nie miała recenzji, niemal nikt o niej nie napisał, i nagle, po roku, pojawiła się w nominacjach do kilku nagród. Co tu się wydarzyło?
Wydanie powieści zbiegło się ze śmiercią szefa wydawnictwa Wielka Litera Pawła Szweda, trudno było oczekiwać, że książka będzie miała jakąś promocję. I przepadła. Jedyna nadzieja była w nominacjach do nagród i tak się stało, znalazła się w finale Nike, Gdyni i Angelusa. I ludzie zaczęli pisać w różnych miejscach, że chociaż trudno się czytało, to jak już wsiąkli, nie mogli się oderwać. To był efekt kuli śniegowej, książki typu „Pulverkopfa” próbuje się sprzedawać w pokrętny sposób, pod płaszczykiem kryminału, horroru, tak działa rynek. Pamiętam, jak reklamowano moją powieść „Śmierć w darkroomie” jako pierwszy polski gejowski kryminał, a nie był wcale pierwszy oraz to była powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym. Potem czytelnicy pisali, że jako kryminał był do niczego, ale jako powieść obyczajowa bardzo im się podobał.