Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Zmarł Jan Nowicki. Wyjątkowa osobowość aktorska, charyzmatyczny amant

Jan Nowicki (1939–2022) Jan Nowicki (1939–2022) Grażyna Makara / Agencja Wyborcza.pl
Filmu wysoko nie cenił, interesowały go wyłącznie niebanalne propozycje. I tylko takie przyjmował.

Był jedną z najbardziej wyrazistych osobowości aktorskich na polskiej scenie i charyzmatycznym amantem kina roztaczającym wokół siebie niesamowitą aurę. Wystąpił w kilkudziesięciu filmach i sztukach teatralnych. Jedną z najważniejszych jego kreacji była postać Wielkiego Szu w filmie Sylwestra Chęcińskiego pod tym samym tytułem, gdzie z „sarkastycznym skrzywieniem ust” i „diabolicznym uśmiechem” stworzył niesamowity portret czterdziestokilkuletniego szulera – jedną z najpopularniejszych i niezapomnianych ról ostatnich dekad.

Krytycy chwalili jego wszechstronność. Świetnie pasował do ról kostiumowych, zwłaszcza arystokratów, okrutników i uwodzicieli. Porównywano Nowickiego do słynnego włoskiego aktora Vittorio Gassmana. Niewątpliwie łączyło ich zewnętrzne podobieństwo, zdecydowanie więcej było jednak różnic – pisał Dariusz Domański. Okrucieństwo zrodziło się w zderzeniu z literaturą Dostojewskiego w „Nastasji Filipownie”, improwizowanej inscenizacji „Idioty” Andrzeja Wajdy, w której Nowicki genialnie zagrał Rogożyna spędzającego z księciem Myszkinem (Jerzy Radziwiłowicz) noc obok trupa zamordowanej kochanki. A wcześniej w odważnej adaptacji „Biesów”, w której Nowicki zagrał Stawrogina u boku Wojciecha Pszoniaka (Wierchowieński).

Kim był dla Nowickiego Stawrogin? – pytał retorycznie Domański. Rolą, symbolem, teatralną pochodnią, której płomienie nieustająco płoną. Ta postać zaciążyła dość wyraźnie na całokształcie pracy aktorskiej Nowickiego, z niej wywodzi on korzenie, aktorskie powołanie. Grając Stawrogina, Nowicki pokazał demona zepsucia, przewrotnego, niebezpiecznie chorego. Jest to tragiczny bohater, który w pełni zrozumiał, „iż świat w złem leży”, z tej właśnie nauki wyciągał wszystkie wnioski, wszystkie czyny i konsekwencje, które w końcowym rezultacie pchnęły go do zabójstwa. Zło jednak nie może być głupie, dlatego też Stawrogin jest inteligentny, myślący.

Natomiast w roli Józefa K., też z repertuaru Starego, doceniano dojrzałość aktora, chwalono w recenzjach „inteligencję i chwalebną dyskrecję”, oszczędność środków, akcentowaną normalność, wiarygodność reakcji na narastający koszmar.

Czytaj też: Jak Andrzej Wajda opowiadał nam Polskę

„Aktor to tylko drobiazg, żart w sztuce”

Aktor pochodził z małego miasteczka Kowal niedaleko Włocławka, które opuścił, ukończywszy 13 lat. „Potem była Bydgoszcz i nieskończone liceum, później jeszcze jedno liceum i szkoła teatralna w Łodzi, z której mnie wyrzucili. Była kopalnia na Śląsku. (...) Później był Kraków. Ciągało mnie po różnych miejscach, czułem, jakby przez życie niosła mnie fala. Tak to jest z ludźmi, którzy nie mają planów i marzeń” – zwierzał się w jednym z wywiadów.

Był uczniem Eugeniusza Fuldego i Jerzego Jarockiego. Dyplom krakowskiej PWST uzyskał w 1964 r. Jeszcze w tym samym roku zadebiutował na scenie Starego Teatru, z którym był całe życie związany, rolą Piotra w „Wariatce z Chaillot” Jeana Giraudoux w reżyserii Zygmunta Hübnera. Równocześnie rozpoczął pracę w filmie. Zadebiutował w „Pierwszym dniu wolności” Aleksandra Forda, następnie wcielił się w postać kapitana Wyganowskiego w „Popiołach” Andrzeja Wajdy.

Filmu wysoko nie cenił, interesowały go wyłącznie niebanalne propozycje. I tylko takie przyjmował. Między innymi w „Barierze” Skolimowskiego był antyromantycznym buntownikiem świeżo po studiach, marzącym o małżeństwie z bogatą kobietą, willą na przedmieściu i jaguarze w garażu. W „Sanatorium pod Klepsydrą” Hasa według prozy Schulza wcielił się w powściągliwego obserwatora zanurzonego w świecie wyobrażeń i wspomnień. W „Spirali” Zanussiego przekonująco zagrał niepogodzonego z chorobą, umierającego na raka. W „Magnacie” Bajona genialnie oddał podszyty słabością despotyzm księcia pszczyńskiego Hansa Heinricha von Teussa XV rywalizującego z synem zalecającym się do macochy.

„Aktor to tylko drobiazg, żart w sztuce, znajduje się w nieprawdopodobnie skromnej sytuacji – między ideą autora a oczekiwaniami widza; jest pośrodku i na dobrą sprawę bywa często jedną, wielką – dziś nikomu niepotrzebną – kokieterią” – dystansował się do zawodu Nowicki.

„Kobieciarz, karciarz (Szu), Książę (Konstanty), Józef K. u Kafki, kluczowy kina kreator, kapryśny kapitalista, mody kreator, korny katolik z Kowala... To tylko część jego znaków firmowych” – mówił o nim Jerzy Jarocki.

Czytaj też: Recenzja filmu „Jeszcze nie wieczór”

„Jestem w każdym wieku, miłe panie

Wielkiej międzynarodowej kariery (na którą w pełni zasługiwał) nie osiągnął – z jednym wyjątkiem. Został gwiazdą na Węgrzech, na co niewątpliwie wpływ miał blisko 30-letni związek ze słynną reżyserką Martą Meszaros. Od ich pierwszego spotkania grywał we wszystkich jej filmach, m.in. w „Siódmym pokoju” i „Córach szczęścia”. Wspólna praca dawała im satysfakcję, tematy do rozmów i możliwość podróżowania. Choć mieli dwa domy w Polsce, Meszaros nie wprowadziła się do żadnego z nich. Nie kryła też, iż nie chce znów być żoną, co Nowickiemu pasowało. Ich relacja opierała się na osobliwej mieszance artyzmu, ciężkiej pracy, płomiennej miłości, obojętności, ciekawości świata, narcyzmu i niezależności.

Te elementy stworzyły konglomerat, którego wiele osób z otoczenia twórców kompletnie nie rozumiało. Nowicki miał zwyczaj nie być wiernym i wcale tego nie ukrywał. Meszaros, wielokrotnie o to pytana, odpowiadała: „Jak mogę tych zdrad nie akceptować, jeżeli żyję z aktorem, który codziennie gra inną rolę, pali, pije, wciela się w szaleńców? Mam świadomość, że żyję z wariatem”.

Nowickiemu przez lata towarzyszyła sława uwodziciela. Sam przyznał, że w życiu bardzo ceni towarzystwo kobiet, zwłaszcza pięknych. „Jestem w każdym wieku, miłe panie. Bywam na przemian stary i młody. Dobry albo zły. Zupełnie jak wy. Mogę, jeśli zechcę, być rybą, ptakiem, kobietą bądź siekierką. Fruwam sobie za pan brat z wiatrem wywracającym okręty. Razem ze słońcem wypalam trawy. Skryty w tykaniu ściennego zegara, odmierzam wasz drogocenny czas. Jestem lękiem pozbawionym (w jakimś sensie) skóry, krwi i kości. Strachem, bez którego niepodobna żyć. Ciągle czymś zajęty. Zamyślony. Przeważanie rozbawiony. Ale także smutny. Co wy byście beze mnie zrobiły? Bez mojej tolerancji, skłonności do żartu i prawdziwych wzruszeń? Jestem – w gruncie rzeczy – przewodnikiem po ścieżkach piekielnej frajdy i zmysłowej przyjemności życia” – pisał rozbrajająco szczerze o sobie w niedawno wydanej autobiografii „Mężczyzna i one”. W książce ironizował, czarował, uwodził, prowokował, prezentował spojrzenie doświadczonego, spokojnego, dowcipnego maczo, co niekoniecznie spotykało się ze zrozumieniem czytelników zarzucającym mu mocno staroświeckie spojrzenie na relacje damsko-męskie.

Nowicki znany był także z zamiłowania do piłki nożnej. Jako zagorzały kibic bywał na prawie wszystkich meczach Wisły Kraków. Pasjonował się występami polskiej reprezentacji. „Jestem kibicem, a każdy kibic to idiota, który zawsze wierzy w sukces. Nie mamy w Polsce wielkiej zawodowej piłki, ale stać nas na wspaniałe zrywy” – trafnie podsumował specyfikę naszego futbolu.

W 2000 r. ukazała się kolejna jego książka „Między niebem a ziemią”, złożona z felietonów, listów, które Jan Nowicki adresował do Piotra Skrzyneckiego. Pisane od marca 1998 r. do lutego 2000 teksty co tydzień można było przeczytać w „Przekroju”. „Jedyne, nad czym możemy zapanować, to właśnie pamięć. Ja te listy popełniałem, by pan Piotr jeszcze przez moment tutaj pobył. Wciąż chciałem go mieć przy sobie, blisko” – tłumaczył aktor.

W ostatnich latach grał głównie w serialach, m.in. w „Egzaminie z życia” i „Magdzie M.”. W 2008 r. wystąpił w półdokumentalnym „Jeszcze nie wieczór” Jacka Bławuta. Zagrał tam siwego playboya wycieńczonego życiem, kolejnymi imprezami i romansami, który trafia do Domu Aktora Weterana w Skolimowie.

Czytaj też: Manufaktura

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną