Zaczyna się jak w słynnej opowieści Hitchcocka o suspensie, tyle że zamiast trzęsienia ziemi mamy wyniesioną z IPN teczkę urzędującego premiera, w której odnotowano, że w 1968 r. podpisał on zobowiązanie do współpracy z SB. Kryzys rządowy zostaje zażegnany błyskawicznie. Premier Henryk Nowasz (Janusz Gajos) proponuje, by jego ugrupowanie przegłosowało w Sejmie konstruktywne wotum nieufności wobec własnego rządu, a urząd premiera objął bezpartyjny 37-letni profesor ekonomii z Zamościa Konstanty Turski (Marcin Perchuć). Pomysł zostaje zrealizowany i Turski skleja nową ekipę, przeważnie z dotychczasowych współpracowników ustępującego premiera. Czekają go jednak doświadczenia iście traumatyczne.
Agnieszka Holland, gdy wraz z córką Kasią Adamik i siostrą Magdaleną Łazarkiewicz przystępowała do realizacji tego 14-odcinkowego serialu, według scenariusza Dominika Rettinger-Wieczorkowskiego i Wawrzyńca Smoczyńskiego, mówiła na konferencji prasowej: „Ludzie przestają wierzyć w demokrację, pomyśleliśmy, że trzeba im pokazać inną, szlachetniejszą twarz polityki”. No i rzeczywiście, polska klasa polityczna przedstawiona w „Ekipie” wygląda trochę inaczej niż ta znana nam z codziennych występów w telewizji. Owszem, są tu bezwzględni cynicy, ewidentni karierowicze i agresywni prostacy, ale zwykle stanowią oni tło dla tytułowej ekipy Turskiego, która jak w bajce z nieznanego nam świata kieruje się przyjacielską lojalnością i wzajemnym zaufaniem. Ekipa działa niczym siedmiu wspaniałych – odważnie i na przekór złemu światu.
Marshall McLuhan pisał kiedyś, że specyfice telewizji najbardziej odpowiadałby western skonstruowany wedle hasła „tu zbudujemy miasto”. Twórcy „Ekipy” realizują swój pomysł w ten właśnie sposób. Najpierw mamy kryzys, który odsłania wszelkie złe cechy dobrze znajomej skądinąd praktyki politycznej: grę teczkami, szukanie haków, koalicję opartą nie na racjach pozytywnych i przejrzystej wizji, ale na doraźnych kalkulacjach. Oto ugór, na którym trzeba coś zbudować. W tej sytuacji pojawia się Turski, postać spoza – horribile dictu – układu. Swego czasu wygrał, co prawda, dla partii rządzącej lokalne wybory samorządowe, ale z kariery politycznej zrezygnował. Bezpartyjny fachowiec, wybitny ekonomista, wolał się trzymać z dala od tych wszystkich politycznych brudów, a wolne chwile spędzać szybując motolotnią. Jak w typowym filmie akcji bohater ucieleśniający archetyp zbawcy, choć z trudem, daje się jednak namówić do podjęcia misji.
Przesłanie wydaje się jasne: polityka sama w sobie nie jest złem, źli bywają tylko ludzie, którzy ją uprawiają. Warto o tym pamiętać choćby dlatego, że „Ekipa” jest swego rodzaju filmem edukacyjnym. Z jednej strony pokazuje niecne postępki politycznych szubrawców, ale z drugiej kreśli sytuacje, które pozwalają zrozumieć sens demokracji. Dogadywanie się z trudnym koalicjantem i z prezydentem, znaczenie opinii publicznej, szukanie parlamentarnego poparcia dla projektów rządu, dobro wspólne jako nadrzędna wartość – wszystko to znajdziemy w dialogach i w akcji.
Być może pewnym wzorem dla twórców „Ekipy” był głośny amerykański serial „The West Wing”, w Polsce znany jako „Prezydencki poker”. Ten nadawany od 1999 r. wieloodcinkowy tasiemiec, opowiadający o zespole doradców prezydenta USA, zyskał za Oceanem ogromną popularność głównie dlatego, że pokazywał wirtualną rzeczywistość polityczną, którą można było na bieżąco konfrontować z polityką realną. W filmie, inaczej niż w rzeczywistości, prezydentem zostaje kandydat Partii Demokratycznej, którego gra Martin Sheen, zaś jego doradcy, w odróżnieniu od ideologów z administracji George’a Busha, choć wciąż narażeni na konieczność „zarządzania kryzysem”, zawsze starają się harmonizować pragmatyzm z zasadami. W oczach milionów amerykańskich widzów ekipa prezydencka Sheena stała się pozytywnym układem odniesienia dla coraz gorzej ocenianych rządów republikańskich. Fanów filmu przybywało wprost proporcjonalnie do spadających notowań „realnego” prezydenta.
W „Ekipie” główną partią rządzącą jest Polski Blok Centrum, który najbardziej przypomina dawne konserwatywne skrzydło Unii Wolności albo aktualną Platformę Obywatelską. Henryk Nowasz i część jego najbliższego otoczenia, jak pani marszałek Sejmu czy szef kancelarii premiera, wywodzą się z pierwszej Solidarności i politycznego podziemia lat 80., choć ich zbiorowa biografia sięga jeszcze dalej w przeszłość – do wydarzeń z marca 1968 r. Współkoalicjant (partia Prawica dla Polski) szukający haków na Nowasza via IPN nasuwa skojarzenia z PiS. Dla tego ugrupowania nie liczy się stary styropianowy etos, tylko skuteczność w aktualnej politycznej grze – a w tej wszystkie chwyty są dozwolone. Przywódca Prawicy dla Polski Jan Matajewicz, grany przez Marka Frąckowiaka, jest zresztą pierwszoplanowym szwarccharakterem filmu i głównym protagonistą szlachetnego Turskiego.
Ugrupowanie Matajewicza, z którego wywodzi się też prezydent Juliusz Szczęsny (Andrzej Seweryn) objęło po wyborach resorty siłowe, co będzie miało doniosłe dla akcji filmu konsekwencje. W tle mamy całą parlamentarną mozaikę z czyhającą na błędy rządzących lewicą i z populistycznymi i narodowo-katolickimi radykałami. W zasadzie cała filmowa scena polityczna jest w dużej mierze odwzorowaniem tej realnej – polski odbiorca „Ekipy” siłą rzeczy będzie się doszukiwał podobieństw fikcji z pozaekranową rzeczywistością tak jak amerykański widz „Prezydenckiego pokera”.
Poczucie wpływu zwykłego człowieka na politykę jest nikłe, co przejawia się w niskiej frekwencji wyborczej, podatności na populizm i w traktowaniu polityków jako wyalienowanej kasty, której chodzi wyłącznie o zdobywanie i utrzymanie stołków. Socjologowie mówią w tym przypadku o „deficycie obywatelskości”, czyli, między innymi, o braku zaufania do procedur demokratycznych. Nic dziwnego, że w potocznym myśleniu pole skojarzeniowe wokół słowa polityka wypełniają wyobrażenia negatywne.
Filmowa fikcja ma więc w przypadku „Ekipy” szczególny kontekst. Widzowie z pewnością polubią szlachetnego profesora, który dla dobra Polski zawiesi swoją karierę naukową i stanie się politykiem, ale trudno oczekiwać, by traktowali ten właśnie wątek w kategoriach jakiegokolwiek prawdopodobieństwa. Tym bardziej że przed ich oczami toczy się inny polityczny serial, w którym głównymi aktorami są bracia Kaczyńscy, minister Ziobro, eksminister Kaczmarek, zaś władza reżyseruje na własny użytek konkurencyjną wobec filmu Agnieszki Holland fikcję. Jest ona nie mniej dramatyczna od tej filmowej i podobnie umieszcza w centrum akcji walczącą z przeciwnikami ekipę, która ma wyłącznie dobre intencje.
„Ekipa” jest pierwszym de facto polskim serialem telewizyjnym o tematyce politycznej. Wcześniej polityka była albo częścią historii jak w „Kuchni polskiej” Jacka Bromskiego, albo pojawiała się incydentalnie w obyczajowych telenowelach w rodzaju „Radia Romans” czy „Samego życia”. Nikt jednak do tej pory nie podjął w Polsce ryzyka oparcia całej serialowej narracji na politycznych aktualiach. A ryzyko wydaje się niemałe, bo w końcu publiczność „Ekipy” to jednocześnie publiczność telewizyjnych „Wiadomości”, „Faktów”, „Wydarzeń” i TVN 24. Może dojść do tzw. efektu nadmierności, zamęczenia widzów ilością politycznych incydentów.
Na szczęście dla twórców serialu możliwy jest też inny wariant odbioru, w którym siłą serialu będzie nie prosta analogia z rzeczywistością polityczną, ale sama akcja. Ludzie będą śledzić losy bohaterów, tak jak czynią to w przypadku „Sfory”, „Gliny” czy „Kryminalnych”. Liczyć się może szczegół obyczajowy i niekoniecznie polityczne relacje między bohaterami. Jak uczą doświadczenia amerykańskie, fikcja władzy może przegrać z władzą fikcji. Jedynym mankamentem takiej ewentualności byłoby przeoczenie głównej idei filmu, która zawiera się w pytaniu o realny sens demokracji i bariery jej funkcjonowania w polskich warunkach. A jednak, kto wie, może postać Konstantego Turskiego i jego ekipy wzbudzi należytą refleksję obywatelską, a serial telewizyjny, choć siłą rzeczy także pozostający rozrywką, stanie się symbolicznym układem odniesienia przy okazji najbliższych wyborów?