Katarzyna Janowska: – Fanfary towarzyszyły ukazaniu się powieści „Kamień na kamieniu”. Henryk Bereza i Jerzy Lisowski napisali o niej, że jest to arcydzieło na miarę światową, i wydrukowali w odcinkach w „Twórczości”. W tekstach z tamtego czasu można wyczytać, że niektórzy koledzy po piórze z trudem znosili entuzjazm krytyków wywołany pańską powieścią. Czy pan był zaskoczony tym, co działo się wokół książki?
Wiesław Myśliwski: – Bereza przyjechał do mnie i przeczytał mi to, co napisał o mojej książce. Był wzruszony, a ja kompletnie zaskoczony, tym bardziej że on był oszczędny w pochwałach i niesłychanie odpowiedzialny za to, co pisze. Czułem jakiś rodzaj niedowiary, jak zawsze zresztą. Nie wierzyć sobie to jest upoważnienie do tego, że można pisać. Rezonans tej książki przeszedł moje oczekiwania. Uważałem, że jak nakład wyniesie 30 tys., to będę usatysfakcjonowany.
Tymczasem PIW wydał od razu 50 tys. Nakład sprzedał się w ciągu dwóch miesięcy. Pod księgarnią PIW ustawiały się kolejki. Do pochwał Berezy dołączył Stefan Żółkiewski, który też uznał powieść za arcydzieło. Wiedział pan, co się dzieje?
Jan Bijak, ówczesny redaktor naczelny „Polityki”, zadzwonił do mnie i powiedział, żebym poszedł zobaczyć kolejki pod PIW, ale nie poszedłem. Przyjęcie powieści wprowadziło mnie w stan nierzeczywisty. Próbowałem zrozumieć, o co z tym „Kamieniem” chodzi. Docierały do mnie opowieści o ludziach, dla których moja książka była podporą w chwilach ostatecznych. Pamiętam, że po spotkaniu autorskim we Wrocławiu podeszła do mnie młoda pani, która powiedziała, że działała w Solidarności i że po stanie wojennym wyjechała z Polski.