Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Rozpacz z powodu utraty laptopa

Fot. Nico Kaiser, Flickr, CC by SA Fot. Nico Kaiser, Flickr, CC by SA
Coraz bardziej zrastamy się z komputerami, stopniowo postępuje cyborgizacja – nie taka z komiksów s.f., gdzie w ludziach wirują kółka zębate, ale cyborgizacja mentalna, informacyjna.

Komputery się psują – i nie zaradzi temu fakt, że trzymamy w nich rzeczy dla nas ważne: rodzinne zdjęcia, teksty, skany dokumentów, prace magisterskie i doktoraty... ba, mam wrażenie, że to nawet skłania komputery do złośliwych awarii; równie dobrze moglibyśmy to wszystko trzymać w nieco bardziej inteligentnej wersji sokowirówki (jeśli ktoś nie ma nic przeciwko pulpie owocowej między danymi). Można, oczywiście, robić zapasowe kopie i trzymać je w sobie tylko wiadomych miejscach – jedną za Biblią na półce, jedną u ciotki w kredensie, jedną w skrytce bankowej. Im bardziej jednak zrastamy się z siecią informatyczną, tym bardziej widać, że ciągłe kopiowanie danych graniczy z niemożliwością; zawsze przecież jesteśmy w środku jakiegoś procesu tworzenia (no, chyba że ktoś używa komputera wyłącznie jako podstawki pod puszkę z piwem i narzędzia do ściągania pornografii – ale tacy internauci istnieją tylko w wyobraźni prezesa pewnej partii).


Poeci mają odrobinę łatwiej, bo działają na ogół odcinkami, ale prozaik, i to taki od dużych form, a nie od nowelek, zawsze ma przecież rozgrzebaną jakąś mierzwę, urywek na urywku, brejowatą, bezkształtną całość. Jak to przechowywać, jak to archiwizować z dnia na dzień – nie wiem; ot, wchodzi się codziennie do tej samej stajni Augiaszowej i porządkuje. I ma się nadzieję, że mierzwa nie spłynie do metafizycznego Ścieku Zagłady w wyniku zwarcia na jakichś stykach koło wentylatora albo głośniczka.

Komputery się psują – więc i mnie się popsuł komputer; niezbyt spektakularnie, bez fajerwerków i dymu, po prostu się nie włączył. Pięcioletni laptop to jak stary chomik syryjski – znajomy weterynarz twierdzi, że chomików się nie leczy, chomiki się wymienia: małego pacjenta się usypia, a z trzymanego na zapleczu gabinetu wiadra z chomikami (nieustannie się namnażającymi) wyciąga się podobnie umaszczonego delikwenta i wręcza radosnej pierwszoklasistce, która ukradkiem ociera łzy radości. Podobnie poradził mi pan od komputerów: skórka nie warta wyprawki, uszkodzony element trzeba za ciężkie pieniądze sprowadzać z Japonii, taniej wyjąć twardy dysk (na szczęście nietknięty), resztę sprzedać na części i kupić nowego laptopa. A ja, zamiast zakrzyknąć: – Och, podzespoły, och, dyski! Żyłem z wami, pisałem i grywałem z wami!, kiwnąłem tylko głową i pomaszerowałem do domu.

Komputery się psują, ale na szczęście jest pan naprawiacz, który doradza rozsądne rozwiązania, i są koledzy, którzy doradzą, co kupić; kupiłem, przyniosłem, i tu cała sprawa powinna się zakończyć. A ona tymczasem dopiero się zaczęła!

Zanim pan naprawiacz zdiagnozował chorobę i zasugerował poćwiartowanie laptopa na części i puszczenie ich osobno na Allegro, minęło kilka dni – porobiły się zaległości, jakieś nieukończone teksty, niedostarczone felietony, goniące terminy... P. użyczył mi swojego komputera, z którym nawet pojechałem w krótką podróż, ale wśród obcych programów z nieznanymi funkcjami czułem się obco; nasz wspólny stacjonarny też nie budził zaufania – napisać i wysłać maila, owszem, da się; poszperać po necie też. Ale żeby coś poważnego pisać? Skądże!

Myślałem, że na nowym własnym poczuję się wreszcie swojsko i poczuję gwałtowny napływ pomysłu i sił do pracy; a gdzie tam! Mój pięcioletni, stetryczały laptop-matuzalem miał cały garnitur dostosowanych do niego wiekiem kumpli: stare Windowsy, starego Worda, stare Gadu-Gadu, starego Skype’a i tak dalej, i tak dalej – jak pełna szafa stryja-kawalera, co to nigdy nie aktualizował garderoby, nigdy nie apdejtował wyglądu. Stare programy są dobre, bo są dobre i stare: nie mają fikuśnych funkcji, łatwo się w nich odnaleźć, nadmiar możliwości nie zamąca oka..., a tymczasem okazało się, że nowy laptop przyszedł zainfekowany nowoczesną technologią. Nic w nim nie wyglądało tak, jak wyglądać powinno; przeglądarki przeładowane, program do pisania co najmniej taki, jakbym prowadził wydawnictwo i chciał na poczekaniu zrobić skład „Baśni z tysiąca i jednej nocy; prosta obróbka zdjęć wymaga nauczenia się całego układu funkcji w kolejnych menu, za pomocą których można zrobić z obrazem coś, co się rosyjskiej awangardzie nie śniło (pytanie tylko: po co? linijki, ikonki, zakładki, opcje – a ja tylko chcę obciąć jeden margines i zwiększyć kontrast!). Słowem: z tekstami ani rusz, paraliż, Armageddon, oko cyklonu, Krecik w mieście.

Nigdy nie przywiązywałem specjalnej wagi do miejsca, w którym piszę – nie trzymałem w szufladzie gnijących jabłek, nie upierałem się przy tym czy innym odcieniu papieru ani twardości ołówka; pisałem w pociągach, hotelach, na kolanie, na poczekaniu. Ale nie zauważyłem, że stopniowo miejscem, w którym piszę, stało się nie biurko i jego okolice (bądź dowolny inny kąt, gdzie przysiadłem), ale stojący na biurku (lub w dowolnym innym kącie) komputer; komputer stał się miejscem sam w sobie: składem tekstów, furtką do netowych poszukiwań, trwałą przegrodą przed oczami – i nie chodzi wyłącznie o ekran, o pulpit ze stałym układem nielicznych ikonek, ozdobiony starą fotografią; chodzi o rozległą sieć miejsc, programów, ułatwień, podpowiedzi przy wpisywaniu adresu strony i loginów na kolejnych portalach, o wszystkie te powiązania, które wytwarzamy obcując przez dłuższy czas z maszyną.

Coraz bardziej zrastamy się z komputerami, stopniowo postępuje cyborgizacja – nie taka z komiksów s.f., gdzie w ludziach wirują kółka zębate, ale cyborgizacja mentalna, informacyjna. Utrata laptopa z czasem coraz bardziej będzie przypominała amputację albo rozstanie z bliską osobą. Ciekawy jestem, czy kiedyś pojawią się (wirtualne zapewne) cmentarze maszyn i ich epitafia? „Kochałem jego stare Windowsy”; „Miał ujmującą szczerbę w pikselach, powód licznych żartów”, „Tu spoczywa Laptuś. Mojemu pimpusiowi – kochająca pańcia”.


Jacek Dehnel (ur. 1980) debiutował tomem wierszy „Żywoty równoległe” (2004). W 2005 r. otrzymał Nagrodę Kościelskich. W 2006 r. opublikował powieść „Lala”, za którą otrzymał Paszport „Polityki”. Wydał m.in. tomy wierszy „Wyprawa na południe” (2005) i „Brzytwa okamgnienia” (2007) oraz prozę: „Rynek w Smyrnie” (2007) i „Balzakiana” (2008).


Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Fotoreportaże

Legendarny Boeing 747 przechodzi do historii

Po ponad półwieczu dominacji na niebie do historii przechodzi Boeing 747, Jumbo Jet. Samolot, który zmienił lotnictwo cywilne. I świat.

Olaf Szewczyk
21.03.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną