Kubański los
Recenzja filmu: "Chico i Rita", reż. Fernando Trueba, Javier Mariscal, Tono Errando
To nie przypadek, że hiszpański laureat Oscara Fernando Trueba – który melodramatem „Belle époque” otworzył Penelope Cruz drzwi do Hollywood – nakręcił tradycyjny (nie w 3D!) animowany musical „Chico i Rita” wespół z dwoma innymi reżyserami. Jako fachman od stylowego kina aktorskiego skorzystał z pomocy specjalisty od ożywiania rysunków Tono Errando oraz utalentowanego plastyka Javiera Mariscala, potrafiącego odtworzyć z fotografii atmosferę nocnych klubów jazzowych Hawany i Nowego Jorku. „Chico i Rita” to piękny, nostalgiczny film, cofający się do czasów rewolucji kubańskiej, z łezką w oku wspominający poplątane losy wybitnych, dziś nieco zapomnianych muzyków. Wirtuoza pianina, kogoś w stylu Rubena Gonzaleza z Buena Vista Social Club, oraz temperamentnej piosenkarki o głosie Estrelli Morente. On ma żonę i jest kobieciarzem, ona chce wyjechać z wesołej wyspy, żeby zrobić światową karierę. Są stworzeni dla siebie, lecz – jak to w życiu bywa – mieszanka zazdrości, pożądania, ambicji oraz bezdusznej polityki w niepewnym historycznie momencie poddaje ich miłość bolesnej próbie.
Filmowa współpraca tercetu Trueba, Mariscal i Errando przyniosła zaskakująco dobry efekt. „Chico i Rita” mimo dość przewidywalnej fabuły wzrusza, bawi, a dla amatorów latynoskiego jazzu będzie wspaniałym przeżyciem – usłyszą wiele standardów, zaś na ekranie pojawią się m.in. Dizzy Gillespie i Charlie Parker. Sceny miłosne stanowią osobną atrakcję. Nakręcone bez pruderii, towarzyszącej na ogół animowanej konwencji, cieszą oko delikatnym erotyzmem, ciepłą zmysłowością, dodając niezbędnej pikanterii musicalowi.
Chico i Rita, reż. Fernando Trueba, Javier Mariscal, Tono Errando, prod. Hiszpania, Wielka Brytania, 94 min