W Polsce, kraju, w którym kij baseballowy częściej kojarzy się z rozbijaniem głów niż ze zdobywaniem baz, „Moneyball” frekwencji w kinach znacząco nie podniesie. W trzymającym w napięciu filmie Benetta Millera nie o dramaturgię tego mało popularnego u nas widowiska sportowego jednak chodzi. Ale o problemy zaplecza biznesowego, które je organizuje i napędza. Podobnie jak „The Social Network”, „Maneyball” zajmuje się śledzeniem zakulisowych rozgrywek dotyczących nowej, budzącej silne kontrowersje strategii zarządzania. Fakty przywołane w dramacie Millera nawiązują do biografii żyjącego ambitnego wizjonera Billego Beane’a (Brad Pitt), prowadzącego podupadającą drużynę baseballową z Oakland. Do 2002 r. tworzył on zespół, dobierając zawodników wedle tradycyjnego, psychologiczno-zdroworozsądkowego klucza (bazując na trenerskim doświadczeniu oraz know-how doradców). Potem za radą wspólnika, żółtodzioba po ekonomii w Yale, mającego – łagodnie mówiąc – mgliste pojęcie o sporcie (świetny Jonah Hill), zdał się na bezosobową, mechaniczną statystykę. Budował drużynę wyłącznie w oparciu o wykresy skuteczności. Na przekór wszystkim angażował tych, co w sezonie zdobywali największą liczbę punktów, bez względu na to, jak lojalnymi partnerami byli na boisku i jaką cieszyli się reputacją. Przyniosło to klubowi nieoczekiwaną, rekordową passę 20 zwycięstw pod rząd, a menedżerowi wartą kilkanaście milionów dolarów ofertę przejścia do znacznie bogatszego klubu (z której nie skorzystał).
Innowacyjna metoda Billy’ego Beane’a zmieniła oblicze światowego sportu. Reżyser pyta o cenę, jaką charyzmatyczny lider musiał zapłacić za swój sukces, pokazując, że nie zawsze chciwość stoi u podstaw słynnej amerykańskiej przedsiębiorczości.
Moneyball, reż. Bennett Miller, prod. USA, 133 min