W ekranizacji „Uwikłania” autorstwa Jacka Bromskiego był kobietą, której twarz dała Maja Ostaszewska. Grający go Robert Więckiewicz w żadnym dotychczasowym wcieleniu nie prezentował się tak męsko i przystojnie. W „Ziarnie prawdy” ściga zawzięcie mordercę, ale potrafi też rozmawiać z kobietami, o czym przekona się jego partnerka w śledztwie. Ogrywa swoją warszawskość, ale nie nachalnie. Tymczasem jest bowiem zatrudniony w Sandomierzu, gdzie od razu trafia na wyjątkowo trudny przypadek. Zamordowana zostaje miejscowa działaczka społeczna, zaś okoliczności zabójstwa wskazują, iż mógł to być mord rytualny. Prokurator z ekipą idą początkowo tym tropem, odkrywając mroczne tajemnice miasta, chodzi zaś nie tylko o słynne lochy, gdzie rozgrywa się jedna z najmocniejszych scen filmu. To przecież w miejscowej katedrze wisi sławetny obraz przedstawiający Żydów przerabiających polskie dzieci na macę (obecnie zasłaniany).
Borys Lankosz („Rewers”) stara się trzymać widza w napięciu, choć mniej więcej w środku filmu jest chwila przestoju, ale tłumaczy się chwilowym brakiem postępów w śledztwie. Ponadto wszystko wygląda tak, jak w kinie gatunkowym być powinno: aktorzy przekonujący (jaka to przyjemność oglądać Jerzego Trelę w kryminale), dialogi miejscami błyskotliwe. Jest tylko jeden minus – mianowicie samo zakończenie, które osobom nieznającym książki może sprawić kłopot. Sam słyszałem, jak ktoś wychodzący z pokazu narzekał: No dobrze, ale kto zabił? Trudno się nie zgodzić, że jak na kryminał, nawet tak dobrze zrealizowany, jest to jednak mankament.
Ziarno prawdy, reż. Borys Lankosz, prod. Polska, 110 min