Warto obejrzeć „Manglehorna” dla Ala Pacino, grającego w tym mało pokrzepiającym dramacie przegranego życiowo starca prowadzącego zakład ślusarski, ze stoickim spokojem zbierającego gorzkie owoce samotności.
Kiedyś umiał czarować, imponować kobietom. Uwielbiano go i podziwiano, lecz popełnił błąd, wybierając związek bez miłości. Manglehorn – romantyk z niezaspokojonym głodem uczuć – przeobraził się w dziwaka, niemal szaleńca, miotającego się pośród swoich żałosnych domowych rytuałów i wyidealizowanych wspomnień. Szczelne odseparowanie od rzeczywistości daje o sobie znać m.in. beznamiętnym, grobowym tonem i niemal każdym gestem tłumiącym naturalne, szczere reakcje. Zgarbiony, powłóczący nogami Pacino oddaje niezrównoważenie psychiczne swego bohatera bardzo powściągliwie. Świetnym pomysłem obsadowym było powierzenie roli jego partnerki dawno niewidzianej na dużym ekranie Holly Hunter – dobrze zakonserwowanej, pogodnej urzędniczki, która nie traci nadziei, że trafi się jej w życiu szczęśliwy los.
Manglehorn, reż. David Gordon Green, prod. USA, 97 min