Spełniająca się apokalipsa
Recenzja filmu: „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”, reż. Roy Andersson
Albo zatrważającej obojętności wobec tajemnicy istnienia. Przy czym nie chodzi o wymiar metafizyczny, tylko o zimną biologię – upiorną, odczuwaną, maskowaną na wszelkie sposoby pustkę, spod której wyziera czyste okrucieństwo i przemoc. Wrzucając do jednego worka pozornie niepasujące do siebie scenki, szwedzki reżyser dokonuje wiwisekcji lęków, słabości, mozołu żałosnej codzienności, przynoszących wieczne upokorzenie. Nikt nie spieszy na ratunek odzieranej ze skóry małpie. Cierpienie masowo mordowanych niewolników staje się nudnym widowiskiem. Śmierć pojedynczego człowieka budzi konsternację. Komponowane staroświecką metodą statycznych ujęć obrazy są kwintesencją egzystencjalnego absurdu jak u Bruegela albo melancholii jak u Hoppera. Bogata, syta, elegancka Szwecja przypomina smutne peryferia zabitej dechami mieściny, skopiowanej jakby z pożółkłych, wyblakłych kartek pocztowych.
„Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” domyka trylogię, na którą składają się jeszcze groteskowe „Pieśni z drugiego piętra” oraz wystylizowane na ponury, surrealistyczny kabaret o szaleństwie rynku i pieniądza „Do ciebie człowieku”. Wszystkie razem stanowią studium alienacji, niemocy, bierności w chwili próby. Spełniającej się apokalipsy. 72-letni Andersson jest outsiderem zajmującym się kinem niemal pół wieku. Ma wyrazisty styl, który trudno pomylić z jakimkolwiek innym. Ale tworzy niezwykle rzadko. Chociaż w Skandynawii ma status mistrza, jest twórcą zaledwie pięciu fabuł i ponad 400 reklam (z nich się utrzymuje). „Gołębia...” kręcił przez ponad siedem lat. To jego opus magnum, za które otrzymał Złotego Lwa w Wenecji.
Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu, reż. Roy Andersson, prod. Francja, Niemcy, Norwegia, Szwecja, 101 min