Dusza wrogiem ciała
Recenzja filmu: „Opowieść o miłości i mroku”, reż. Natalie Portman
Reżyserski debiut Natalie Portman jest na tyle gorzki, że nawet gdyby nie zagrała w nim głównej roli, i tak przykuwałby uwagę powagą, odmiennym spojrzeniem. Poprzeczkę ustawia wysoko. „Opowieść o miłości i mroku” to ekranizacja poczytnej autobiografii Amosa Oza – od wielu lat stałego kandydata do literackiego Nobla. W książce rozlicza się on ze smutków dzieciństwa spędzonego na przedmieściach Jerozolimy, a przy okazji rzuca nowe światło na dzieje kilku pokoleń swojej rodziny na Litwie, Ukrainie oraz na burzliwe przemiany powojennej Palestyny, gdy w bólach rodziło się Państwo Izrael. Ojciec pisarza (Makram Khoury), hebraista żyjący słowami, miał skłonność do rzeczy wzniosłych. Natomiast cierpiącą na bezsenność matkę (gra ją Portman), wychowaną na prozie Turgieniewa, Czechowa, Iwaszkiewicza, Andre Mauroisa i Gnesina, urzekały tęsknota, apatia i nostalgia. Intelektualnie do siebie pasowali, lecz ich małżeństwo nie było udane. Jako kobieta matka Oza, introwertyczka udręczona sentymentalną wyobraźnią, czuła się niespełniona. „Przesiąknięta jesiennymi woniami dekadencji”, popadała w melancholię, aż do tragicznego samobójstwa, które zaważyło na całym późniejszym życiu artysty.
Film ma dwoje bohaterów: 9-letniego Oza i jego nieszczęśliwą matkę, kształtującą wrażliwość utalentowanego dziecka mrocznymi opowieściami. Wypłukane z kolorów zdjęcia Sławomira Idziaka podkreślają tajemnicę, ponury nastrój tamtych lat, złudną tęsknotę za ginącymi marzeniami – miłością, a także Europą, jaka nigdy nie istniała. Dusza – pisze Oz – jest najgroźniejszym wrogiem ciała. Gdyby dało się ją usunąć za pomocą drobnego zabiegu chirurgicznego, mniej więcej tak jak się wycina migdałki czy wyrostek, pacjenci mogliby żyć zdrowi i zadowoleni choćby i tysiąc lat. O takim rozdarciu mówi film.
Opowieść o miłości i mroku, reż. Natalie Portman, prod. Izrael, 95 min