Bridget Jones skończyła właśnie 43 lata i postanawia, że już nie będzie popełniać tych samych błędów. W związku z urodzinami podejmuje ważną decyzje życiową: że teraz będzie popełniać błędy zupełnie nowe. Musi się śpieszyć, gdyż jak samokrytycznie przyznaje, niebezpiecznie szybko mija czas jej użyteczności seksualnej. Żeby dać sobie szansę, wybiera się z przyjaciółką na festiwal muzyczny połączony z atrakcjami erotycznymi, gdzie poznaje przystojnego bruneta. Mówiąc ściślej, od razu trafia do jego łóżka. I tak mniej więcej wyglądałoby obecnie życie 40-latki, gdyby przypadek nie sprawił, że została matką chrzestną, a wraz z nią dzieciątko do chrztu podawał nie kto inny, tylko jej dobry znajomy Mark Darcy. Znowu scena łóżkowa, czyli Bridget na nowej drodze życia radzi sobie całkiem dobrze. Pojawia się jednak mały problem, okazuje się bowiem, że najsłynniejsza singielka świata zaszła w ciążę. Z kim? Odpowiedź na to dość istotne pytanie dostaniemy dopiero w finale.
Zanim dojdzie do rozwiązania (w podwójnym znaczeniu słowa), oglądamy przyzwoicie skrojoną komedię romantyczną, przywracającą blask temu dość wyeksploatowanemu gatunkowi. Sporo dobrych żartów, np. z telewizji newsowej, w której pracuje nasza bohaterka, dowcipne dialogi (Bridget o nowej szefowej w firmie – „Ja mam w lodówce konserwy starsze od niej”), świetne aktorstwo. Renée Zellweger pokazuje nową twarz (po operacjach plastycznych, jak można przeczytać w internecie), lecz bez problemu wchodzi w rolę, mimo że od pierwszej „Bridget” minęło 14 lat. Colina Firtha, tu jeszcze bardziej pochmurnego niż w poprzednich częściach, trudno nie lubić. Niespodzianką jest Emma Thompson w roli lekarki ginekolog opiekującej się ciężarną Bridget. Proszę zwrócić uwagę, że wymieniona wyżej trójka aktorów to zdobywcy Oscarów, co jak na jedną komedię romantyczną daje współczynnik chyba nie do pobicia.
Bridget Jones 3, reż. Sharon Maquire, prod. Wielka Brytania, 115 min