Zagrożony, tonący w samotności i rozpasanym hedonizmie świat, w którym co chwila wybuchają gdzieś bomby, najwyraźniej przestał być odbierany jako przyjazny. Może dlatego niektórzy biorą się za kręcenie tak eskapistyczno-dekadenckich filmów jak „W pionie” – naturalistyczno-symbolicznej wizji zakleszczenia; szarady o zakłamanym, niepewnym człowieku, zapędzającym samego siebie w pułapkę, z której nie ma wyjścia. W obrazie Francuza Alaina Guiraudiego („Nieznajomy nad jeziorem”) celebryta, scenarzysta filmowy przeżywający chwile twórczej niemocy, ucieka z wrogiej cywilizacji na wieś, wchodzi w przypadkowe relacje z mieszkańcami wyludnionej prowincji Lozère. Niby mają mu one zagwarantować bezpieczeństwo, związać z rzeczywistością, nadać jakiś sens, a tak naprawdę tylko go od niej oddalają. Snujący się w powolnym tempie nużący zjazd w dół bohatera, pragnącego stać się pasterzem owiec (Damien Bonnard), raz po raz naszpikowany jest scenami wyrywającymi widza z letargu – filmowanymi statycznie, bez żadnych zahamowań, detalami seksualnych zbliżeń. Z pornografią nie ma to wiele wspólnego, chodzi raczej o szok, wywołanie wrażenia surrealizmu przestrzeni i czasu, zapętlenia kafkowskiego losu. Niejasne, zagmatwane intencje reżysera można interpretować na wiele sposobów, tajemnicę wzmacnia intrygująca ścieżka dźwiękowa z dawno niesłyszaną w kinie psychodeliczną muzyką Pink Floyd.
W pionie, reż. Alain Guiraudie, prod. Francja, 100 min