Kontrowersyjny "Czyngis-chan"
Recenzja filmu: "Czyngis-chan", reż. Siergiej Bodrow
O filmie Siergieja Bodrowa pisze się jako o biografii Temudżyna - człowieka, który zjednoczył skłócone plemiona i pod przydomkiem Czyngis-chana stworzył największe imperium w historii ludzkości. Niesłusznie, bowiem baśniowa fabuła może rozczarować pasjonatów kina historycznego, za to spodoba się miłośnikom legend i fantastyki.
Film jest eklektyczny jak cała kultura mongolska. Może to być uznane zarówno za jego wadę, jak i zaletę. Reżyserem jest Rosjanin, Sergiej Bodrow, jednak mówi się tym obrazie jako o produkcji kazachskiej. Dzięki temu zabiegowi film mógł kandydować do Oskara wraz z nowym dziełem Nikity Michałkowa. Międzynarodowa jest również obsada: Japończycy, Chińczycy, Kazachowie, a w ekipie znaleźli się też Amerykanie, Koreańczycy oraz Holender i Niemiec. Muzykę natomiast napisał Fin Tuomas Kantelinen, a niektóre utwory ze ścieżki dźwiękowej skomponował Altan Urag - zespół z kraju Czyngis-chana, który na tradycyjnych instrumentach z Mongolii, Tybetu i Chin gra... rocka.
Spośród nakręconych w ostatnim czasie filmów o Czyngis-chanie to właśnie obraz Bodrowa najbardziej odbiega od uznanej prawdy historycznej. Scenariusz stanowią luźne wariacje na temat znanej biografii mongolskiego wodza. Jego twórcy w dużej mierze czerpali inspiracje z rekonstrukcji wydarzeń zaproponowanej przez rosyjskiego historyka Lwa Gumilowa. Sam Gumilow to postać tyleż wybitna, co kontrowersyjna. Z jednej strony jego publikacje były kamieniem milowym w badaniach nad historią Wielkiego Stepu, z drugiej jednak jego wiarygodność podważają niekonwencjonalne teorie, jak m.in. ta o wpływie promieniowania kosmicznego na dane cywilizacje.
Nic więc dziwnego, że film wzbudził ostre protesty w Mongolii jako nazbyt odbiegający od przyjętego kanonu i uznany został w kraju Temudżyna za „obrazę narodu mongolskiego".