Filmy o żyjących politykach rzadko się udają. Oliver Stone nie osiągnął sukcesu, zajmując się w „W” biografią George’a W. Busha. Ale już Stephen Frears w „Królowej” udowodnił, że można nakręcić wiarygodny, wręcz szekspirowski dramat o aktualnie rządzących.
Sztuka ta powiodła się również Włochowi Paolo Sorrentino w „Boskim”. Tyle że zamiast tragedii zrobił groteskę w stylu Felliniego, poświęconą siedmiokrotnemu premierowi powojennych Włoch Giulio Andreottiemu, oskarżanemu o bliskie konszachty z mafią, zlecanie politycznych mordów, korupcję oraz wiele innych przestępstw. Skompromitowanego polityka, uważającego, że człowiek z zasadami skazany jest na pośmiewisko, uosabiającego całe zło minionego półwiecza włoskiej dyplomacji i spokojnie dożywającego obecnie dziewięćdziesiątki, gra Toni Servillo i jest to wielka kreacja. Złote myśli, w rodzaju „Ewangelia uczy, że gdy zapytano Jezusa o prawdę, nie odpowiedział”, Servillo wypowiada z kamienną twarzą, licząc na piorunujące wrażenie, jakie wywołają u słuchacza. Jego powściągliwość w okazywaniu uczuć, charakterystyczna przygarbiona sylwetka przypominająca wampira, ironiczny uśmieszek błąkający się na ustach, wyrażają najlepiej egotyzm, mitomanię i niesłychaną wręcz zdolność katolika Andreottiego do manipulowania ludźmi w celu pozbywania się nie tylko politycznych przeciwników.
Obdarzony niesamowitą wyobraźnią reżyser „Boskiego” tworzy na ekranie coś na kształt opery komicznej, w której solista uważający się za postać wyjątkową, przewrotnie dokonuje publicznej spowiedzi, czyli chwali hipokryzję, konformizm, kłamstwo, cynizm. W finale filmu padają słowa: „Musimy naprawdę kochać Boga, aby zrozumieć, jak konieczne jest zło, aby mogło istnieć dobro”. Którego z polskich reżyserów stać na taką szczerość?