Czy Hideo Kojima jest geniuszem, czy może Edem Woodem gier wideo – przekonanym o swej wyjątkowości beztalenciem? Wizjonerskim prekursorem medialnej hybrydy – pasywno-interaktywnego filmu – czy zakompleksionym na punkcie kina niespełnionym reżyserem? Ostatnim dyktatorem w świecie wysokobudżetowych gier czy hochsztaplerem i megalomanem? Te pytania dzieliły odbiorców słynnego japońskiego twórcy od lat, kolejne gry z cyklu „Metal Gear”, domkniętego monumentalnym „Metal Gear Solid V: The Phantom Pain”, dostarczały amunicji obu stronom. Czy ostatni „Metal Gear” Kojimy dla Konami – wydawcy, z którym rozstał się gwałtownie, w atmosferze skandalu, bo odmawiał zgody na wydanie gry, nim ją doszlifuje – wygasi ten spór?
„MGSV” dopowiada historię Big Bossa (głos: Kiefer Sutherland) i jego wiernych towarzyszy broni – najemników próbujących odbudować swój dom, platformę oceaniczną, i zemścić się na tych, którzy lata temu im tę ojczyznę odebrali. To czas okupowania Afganistanu przez ZSRR, i tam właśnie – oraz w Afryce – Big Boss toczy swą wojnę. To tradycyjnie taktyczna gra szpiegowska, największym wyzwaniem jest wykonanie zadania niepostrzeżenie, bez zabijania. Kto jednak woli wymianę ognia, może odbijać jeńców, wykradać plany broni, neutralizować wrażych dowódców itd. z pełnym arsenałem. Grafomańskie, pompatyczne dialogi miałyby szansę na polską antynagrodę Węże, ale niektóre sceny wbijają w fotel. Kojima zrezygnował z epatowania pasywnymi, parafilmowymi epizodami, trwającymi w poprzednich grach nawet kilkadziesiąt minut. Skupił się na rozgrywce – i wyszło mu to świetnie. Godne pożegnanie, Kojima-san.
Metal Gear Solid V: The Phantom Pain, Konami, Kojima Prod., cdp.pl, Windows, PS4, PS3, XOne, X360