Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Gry

Żywy Dziki Zachód

Recenzja gry: „Red Dead Redemption 2”

materiały prasowe
Świat „Red Dead Redemption 2” – nakreślony z imponującym rozmachem, zaskakujący i piękny – żyje w swym własnym rytmie.

Nie było dotąd gry wideo tak skupionej na najmniejszych detalach, budujących u odbiorcy poczucie zanurzenia w funkcjonalnym, autonomicznym świecie, jak najnowszy przebój twórców bijącej rekordy popularności serii „Grand Theft Auto”, studia Rockstar. Dlatego w okolicach premiery „Red Dead Redemption 2”, ich najnowszej gry wideo – dyskutowano gorąco o jednym z takich szczegółów. Była nim kwestia kurczącej się na mrozie moszny, podciągającej marznące końskie jądra ku ciepłemu rumaczemu ciału. Może się to wydawać osobliwym przedmiotem ekscytacji. Jeszcze bardziej może dziwić jako kryterium jakości interaktywnego produktu kultury, a nawet przesłanka, że być może mamy oto do czynienia z dziełem epokowym. Prrr! Proszę wstrzymać się z szarżą ironicznych uwag. Jakkolwiek by to brzmiało, te emocje okazały się zasadne. Jest rok 1899, czas zmierzchu Dzikiego Zachodu. Jako Arthur Morgan, członek gangu Dutcha van der Lindego, bierzemy udział w wydarzeniach, które poprzedzały historię Johna Marstona, opowiedzianą w „Red Dead Redemption” (2010 r.). Świadomość, czym to się skończy, buduje dramaturgię od pierwszych scen z udziałem Marstona, tu jeszcze członka gangu Dutcha, mimo że jest postacią poboczną. 

Red Dead Redemption 2, Rockstar Games, Cenega, PlayStation 4, Xbox One

Polityka 46.2018 (3186) z dnia 13.11.2018; Afisz. Premiery; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Żywy Dziki Zachód"
Reklama