Jako rysownik satyryczny nie miał Andrzej Mleczko w „Polityce” łatwego życia. Nie dość, że czytelnik wymagający, to jeszcze trzeba się było mierzyć z innymi. Początkowo z legendą równie potężnego, acz dysponującego znacznie bardziej imponującą brodą, Szymona Kobylińskiego. Później z różnymi innymi artystami. I choć zdarzały się momenty słabości (któż ich nie ma?), radził i radzi sobie chyba godnie, skoro wytrwał u nas – w cotygodniowym rytmie nowej pracy – przez tyle lat. Zacząłem od „Polityki”, bo większość zebranych w tym tomie (a jest to już siódmy w tej, sygnowanej przez Iskry, serii) rysunków pochodzi właśnie z naszych łamów.
Oczywiście, tytułowe wino i kobiety (nie jestem pewien śpiewu) to ulubione motywy w życiu Andrzeja Mleczki. Ale album przynosi nam znacznie więcej; całą tę nieco chaotyczną, ale doskonale oddającą atmosferę otaczającego nas świata, różnorodność. Od posłów i polityki, piekło, niebo i okolice kościoła, przez scenki damsko-męskie, obyczajowe i wielce życiowe, po artystów, dziennikarzy i świętego Mikołaja (w końcu przecież zbliżają się święta). Mleczko lekko żongluje motywami, podpatruje, kpi.
Nikogo nie oszczędza, wszystkich smaga, to mocniej, to pieszczotliwie, biczem krytyki. Śmiejemy się z innych, śmiejemy się też – często o tym nie wiedząc – z samych siebie. I o to przecież chodzi.
Andrzej Mleczko, Wino, kobiety i śpiew, Wyd. Iskry 2009, s. 135