Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Nada sjebia ljubit’!

Kawiarnia literacka

Scena rozgrywa się w Kijowie, gdzie mam przesiadkę i muszę spędzić noc w hotelu na lotnisku.

Już sam temat ukraińskich gastinic mógłby wystarczyć na spory felieton. A warto tu dodać, że w państwie tym nie ma wielkich sieci. Dlatego hotel, jak się spodziewałem, był na poziomie każdej innej ukraińskiej gastinicy, z wyłączaną wodą, odlatującymi kurkami w kranie, odłażącymi tapetami, pluskwami, starymi babami i windowymi myszami.

W hotelu były dwa rodzaje apartamentów: normalny, z łazienką na korytarzu, i lux. Lux był równie brudny, smutny i jakby po pożarze, tyle tylko, że miał łazienkę w środku. No to, myślę sobie, mój Boże, jest źle, od tego, że się przejdę dwa metry do łazienki z ręcznikiem, gorzej już i tak nie będzie. Byle niczego nie dotykać, to może być nawet śmiesznie. Wcześniej więc zarezerwowałem telefonicznie apartament normalny, trzy razy tańszy. No i teraz wchodzę. Ogarnia mnie ten jedyny w swoim rodzaju zapach przetrawionego alkoholu i jakby gówna. Jedna stara stoi za kontuarem, a druga chlusta z wiadra na podłogę i rozmazuje błoto. Podchodzę, mówię, jest tu rezerwacja na moje nazwisko.

– A tak, a tak, apartament „lux”.

– Nie, nie, normalny.

– Normalne wszystkie zajęte, jest tylko lux.

W końcu wytaczam koronny argument:

– Po co mi lux? Jak ja się chcę tylko kilka godzin przespać? Jak ja samolot o szóstej rano mam? To po co mi lux? – tak zadałem babie fundamentalne pytanie naszych czasów i tego felietonu. Ale ona zmieszała się i zaczęła patrzyć na mnie jak na kogoś, kogo nawet nie stać na lux. – Po co mi lux? – zapytałem jeszcze raz. – Zaczem luxalna komnata?

I wtedy odezwała się sprzątaczka rozmazująca na betonowej podłodze brudne błoto. Kołchoźnica w fartuchu i chustce wiedziała. Wyżęła szmatę, podniosła głowę znad wiadra, tak na mnie spojrzała ze zdziwieniem i od razu zrozumiałem, że ona wie! Aż odezwała się z niedowierzaniem:

– Jak to? Jak to po co panu lux? Po co wam lux? Nada sjebia ljubit’!

 

Nie zdawałem sobie wtedy, na tym ukraińskim lotnisku, sprawy, ile pieniędzy będzie mnie kosztowała ta odpowiedź sprzątaczki (bo, że stanie się kultowa, to wiedziałem od razu). Myślałem, że całe koszty zamkną się w trzy razy większej cenie apartamentu (bo po takiej odpowiedzi kto z Was, kto z Was wziąłby apartament zwykły, przyznając się tym samym do tego, że siebie samego nie kocha? A jak siebie nie kocha, to i Bóg go nie kocha, i inni go nie pokochają! Znam czytelników „Polityki” i wiem, że bardzo siebie „ljubią”, kochają. Spotykam się z Wami, drodzy Czytelnicy, regularnie w kultowym już InterCity Panorama, pierwsza klasa, notebooki i kawki, poznański biznes w najlepszych garniturach wkracza w Poznaniu, aby załatwić sprawy w Warszawie, i pierwsze, co otwieracie, to „Politykę”, a potem zamawiacie sobie kawy i wszystko z minami ludzi, którzy siebie kochają). Myślałem więc, że cały koszt wysłuchania tej odpowiedzi to będzie te trochę hrywien więcej za faktycznie wyjątkowo paskudny apartament lux. Łazienka w pokoju i tak na niewiele się zdała z powodu braku wody. W tym apartamencie przez całą noc miałem podwyższoną świadomość „lubienia siebie”.

Jak ja tam siebie – oganiając się od pluskiew – lubiłem! Ale po powrocie okazało się, że kto raz powie A, ten mówi B, że kto raz siebie pokochał, nie może przestać kochać. Bo skoro raz, tam na lotnisku, kochałem siebie i rozpieszczałem apartamentem lux, to dlaczego mam teraz wybrać gorsze wino? Stoję w galerii sklepów Arkadia i waham się pomiędzy gorszym (tańszym) i lepszym (droższym). A przy winach cena zwykle jest proporcjonalna do jakości. I – niech ją szlag! – staje mi w głowie jak żywa owa specjalistka od luksusów, owa w chustce starej kołchoźniczki specowa od PR, i z lekkim echem mówi do mnie:

– Oj, nie ljubisz już sjebia, synoczek, oj, nie ljubisz... A nada! Oczeń nada...

 

W tę samą co ja pułapkę dała się złapać cała klasa średnia. O ile na Zachodzie i w Stanach (głowy nie dam) klasa średnia wytworzyła sobie model społeczny, w którym nada sjebia ljubit, i wytworem tego modelu (i klasy średniej) jest galeria sklepów, czy ostatnio wręcz miasteczko sklepów, o tyle u nas na odwrót. Najpierw pojawiły się galerie, i to one wytworzyły klasę średnią, a już na pewno dały jej solidny kurs lubienia siebie, dogadzania sobie, świeczuszek zapachowych, ramek – rybek, ręczniczków od Normy Jakiejśtam i całego tego Almi Decor z Sephorą na dokładkę.

Lub siebie! Idziesz, Czytelniku (wiem, że wiesz, o czym mówię, bo znamy się nie od dziś), i wszystko apeluje do twojego rozkochania w sobie. Nie w drugim. Takich rzeczy nie kupuje się innym. Takich rzeczy nie kupuje się żonie. Od biedy kochance, ale tak naprawdę takie rzeczy kupuje się sobie, o ile się bardzo kocha. Albo o ile ma się solidne kompleksy i nawet pościel chce się mieć od projektanta. A kompleksy to właśnie niekochanie siebie, małość we własnych oczach.

Wartość tych przedmiotów, w 80 proc. prestiżowa (tańsze, pozbawione naddatku, można dostać „z koszykiem” w Tesco obok), jest postawionym na nieskończenie wyższym poziomie, starym jak świat, dylematem ukraińskim. Lux czy nie lux? Po prostu wygodne mieszkanie czy dodatkowo w „prestiżowym osiedlu”? Bo dziś arystokracją się jest za pieniądze, kupuje się tę kiełbasę po kawałku, wino, mieszkanie, pierwszą klasę w pociągu. Codziennie na zakupach dokonuje się setek wyborów, definiując siebie i swoją przynależność klasową. Chociaż po prawdzie: czy jeszcze klasową? Kiedy każda hołota, o ile wybierze sobie wersję „lux”, może bawić się z nami w klasę wyższą?

 

 

Michał Witkowski (ur. 1975 r.). Debiutował zbiorem opowiadań „Copyright” (2001 r.), następnie wydał powieść „Lubiewo” (2005 r.), kolejny zbiór opowiadań „Fototapeta” (2006 r.) i powieść „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” (2007 r.), za którą otrzymał Paszport „Polityki”. W 2009 r. ukazała się jego powieść „Margot”.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną