Przyszła pisarka urodziła się 6 czerwca 1841 r. w Milkowszczyźnie koło Grodna, w dawnym Wielkim Księstwie Litewskim, na dzisiejszej Białorusi. Nadano jej imię Elżbieta. Ojciec Benedykt Pawłowski, adwokat, mason i racjonalista, koneser literatury i sztuki, wywodził się ponoć z żydowskiej sekty frankistów. Matka Franciszka z Kamieńskich Pawłowska była jego drugą żoną. Babka Elżbieta z Kaszubów Kamieńska kultywowała pamięć męża Wincentego, żołnierza Napoleona. Naprawdę mąż ten był porucznikiem gwardii w armii rosyjskiej, lecz to w rodzinie tajono; we dworach Wielkiego Księstwa obowiązywał, silniejszy czasem niż gdzie indziej, kanon patriotyczny.
Ojca nie pamiętała: zmarł w jej najwcześniejszym dzieciństwie. Gdy miała 8 lat, matka wyszła ponownie za mąż za ziemianina z Kobryńskiego Konstantego Widackiego. Po śmierci ukochanej starszej siostry Klementyny znalazła się Elżbieta na pensji sióstr sakramentek w Warszawie. Uczyła się tam pięć lat: przeżyła schyłek ery paskiewiczowskiej i początki posewastopolskiej odwilży, a przez jeden rok szkolny (1855/56) koleżankowała z Marynią Wasiłowską z Kalisza – późniejszą Konopnicką. Miała 16 lat, gdy opuściła Warszawę. W kilka miesięcy później, w kościele bernardynów w Grodnie, poślubiła krewnego swego ojczyma – jak on ziemianina z Kobryńskiego, Piotra Orzeszkę. Starszego od siebie dwukrotnie.
Buntownica
Nie była ładna: niewielka, nieco ponad półtora metra wzrostu, blada, o obfitych kruczoczarnych włosach, wydatnym nosie, szerokich, grubych i zmysłowych ustach. Nauczyła się dużo palić i często siedziała w chmurze papierosowego dymu; namiętnie grała w winta. Z gwaru zabaw mężowskiego dworku w Ludwinowie na Polesiu uciekała w świat książek i własnej imaginacji. Pożycie szybko sobie zbrzydziła i zaczęła snuć plany rozstania z mężem. „Buntownica” – nazywa ją monografistka Maria Żmigrodzka.
Obowiązek patriotyczny – powstanie styczniowe – połączył jednak na chwilę małżonków. Wiosną 1863 r. rodzina Orzeszków ukrywała dowódcę powstania na Polesiu Romualda Traugutta; w lipcu pani Eliza (takie właśnie imię przybrała w miejsce prozaicznej Elżbiety) odwiozła go w swej karecie do granicy Królestwa. Ale jesienią, zadenuncjowany przez służbę, Piotr Orzeszko został aresztowany; niebawem zesłano go pod Ural, do miasteczka Osa w guberni permskiej. Ludwinów, zadłużony, przeszedł w ręce rosyjskie: na mocy rozporządzenia z grudnia 1865 r. nie mogły nabywać majątków ziemskich „osoby polskiego pochodzenia”. Opuszczona i wydziedziczona uciekła Eliza do Milkowszczyzny. Podobnie jak fikcyjna Ewelina, bohaterka „Nocy czerwcowej” Jarosława Iwaszkiewicza, odmówiła udania się na wygnanie razem z mężem.
Weszła na drogę skandalistki. Gdy Orzeszko przebywał pod Uralem, wszczęła proces o rozwód, przeprowadzając go w dodatku przed tzw. kanonikami murawjowowskimi, co równało się niemal narodowemu zaprzaństwu. A w Milkowszczyźnie nie wytrzymała i ją także sprzedała – również Rosjaninowi. Nie miała głowy do gospodarowania. Zresztą romansowała wtedy z lekarzem Zygmuntem Święcickim. A gdy po rozstaniu z nim uciekła przed opinią sąsiadów do Grodna – to w ramiona kolejnego mężczyzny: tym razem żonatego. Co z tego, że dbała o pozory i jemu – adwokatowi Stanisławowi Nahorskiemu – mówiła w towarzystwie „pan”? Zszargana opinia z Ludwinowa i Milkowszczyzny przypełzła za nią do Grodna i znalazła zwielokrotnione potwierdzenie. Łamy najwybitniejszego pisma kobiecego, warszawskiego „Bluszczu”, zostały przed nią zamknięte. Rodzina rywalizującej z nią miejscowej literatki Wilhelminy Zyndram Kościałkowskiej nigdy u niej nie bywała – „ze względów zasadniczych”. Grodno wstydziło się rozpustnicy.
Ale to właśnie był start samotnej kobiety w polskie życie publiczne. Ogromnie chłonna intelektualnie, bajecznie pracowita, szybko nadrabiała braki w edukacji. „To, co w dziejach początków twórczości Orzeszkowej może zdumiewać jako fenomen świadomości społecznej – pisze Żmigrodzka – to szybkość, z jaką młoda kobieta, całkowicie osamotniona, pozbawiona postępowego środowiska ideowego czy literackiego, stworzyła własny program działania społecznego w obliczu nowego załamania się dążeń narodowowyzwoleńczych, program całkowicie zgodny z późniejszym stanowiskiem pozytywizmu warszawskiego, w wielu wypadkach wyprzedzający jego poglądy”. Co ją napędzało? Bez wątpienia potrzeba ekspiacji.
Społecznica
Bo też pobyt w Grodnie nie pozostawiał złudzeń: mieszkało się nie w Polsce, lecz w Rosji. „Mieszkańko mam malutkie, ale wygodne – pisała Orzeszkowa swym kresowym językiem zaraz po przeprowadzce – i siedzę w nim po całych dniach, ani widząc szarych i błotnistych, zapełnionych mongolskimi twarzami ulic grodzieńskich”. „Jak smutnym, martwym, grobowym jest Grodno” – wzdychała kiedy indziej. Aż wreszcie, w obliczu zbliżającej się starości, wykrzyczała żal za zmarnowanym życiem: „My tu o żadnych zabawach najmniejszego nie mamy wyobrażenia. Są one w naszym mieście, ale tylko rosyjskie. Rosyjski klub, rosyjski teatr, rosyjskie wieczory. My do tego wszystkiego nie należymy. [...] Dzieje się tak u nas nie od dziś, ani od wczoraj, ale od 1863-go roku i ja w ten sposób całą moją młodość przebyłam”.
To bunt przeciw niewoli, tak szczególnie dojmującej na ziemiach litewsko-ruskich, był podłożem, na którym rozwinęła się twórczość Orzeszkowej. Ze względu na rosyjską cenzurę, wyspecjalizowała się w języku ezopowym, „mowie więziennej”, komunikującej czytelnikowi najgłębsze sensy. W „Zygmuncie Ławiczu i jego kolegach” ukazywała stracone, postyczniowe pokolenie. W „Widmach” przestrzegała przed importowanym z Rosji anarchizmem i socjalizmem, widząc w tym zagrożenie dla narodu. Ale by zwalczać niewolę, trzeba było znaleźć program pozytywny – pozytywistyczny... Swą twórczość oddała więc Orzeszkowa na usługi społeczeństwa: artyzm ustąpił poczuciu obywatelskości – owej pracy organicznej, która w miejsce feudalizmu miała zagwarantować harmonijny rozwój wszystkich warstw społeczeństwa.
Bo też stworzyła Orzeszkowa obraz Wielkiego Księstwa Litewskiego doby popowstaniowej: Białorusi z Ongrodem (Grodnem) i Litwy z Onwilem (Wilnem). Widzimy tu ziemiaństwo i arystokrację, które tak często krytykowała za stanowy egoizm i porzucenie cywilizacyjnej misji – jak w zapomnianej powieści „Pierwotni”. Widzimy miasto – jak w przejmujących obrazkach „Julianka” czy „Milord”. Pojawiają się typy rzemieślników, służących, ludzi społecznego marginesu... Ale szczególnie rewelacyjne okazały się nowele i powieści z życia chłopów i Żydów. Ci pierwsi – to Białorusini (choć bynajmniej tak nie nazywani), mówiący swym własnym językiem, przytaczanym (jak w znakomitych „Nizinach”) in extenso. Ci drudzy – to ludzie sztetł, z którego usiłują się wydostać, jak Meir Ezofowicz, tytułowy bohater jednej z najsłynniejszych jej powieści. Oba środowiska zostały odmalowane w sposób, który imponował bogactwem obserwacji – są one w istocie bogatymi w szczegóły studiami społeczno-etnograficznymi. Ukoronowaniem zaś tych ludzkich portretów stała się postać Pawła Kobyckiego z „Chama”, ucieleśniająca heroiczny altruizm, siłę duchową i dobroć prostego człowieka. Utwór ten nazwał Stanisław Pigoń „literackim uwłaszczeniem chłopa”.
Realistka
Summą dokonań Orzeszkowej stało się jednak „Nad Niemnem”. Fabuła tej trzytomowej powieści rozwija się w oparciu o dwa węzły zadzierzgnięte w przeszłości. Pierwszy – to powstanie styczniowe, czas tyleż walki zbrojnej z Rosją, co zbratania szlachty z ludem (zaściankiem). Drugi, znacznie dawniejszy, odnosi się do XVI w.: do Jana i Cecylii, dwojga ludzi „nierównej kondycji”, przybyłych na Litwę „z Polszczy” i szerzących „bohaterstwo pracy”. Oba węzły, znamionujące dawną solidarność i harmonię, zostały – zdaje się mówić Orzeszkowa – przez Rosję zrujnowane. Nowe warunki ekonomiczne i zakaz nabywania przez Polaków ziemi skazały Benedykta Korczyńskiego na tragiczny dylemat: albo utrzymać braterstwo z zaściankiem, ale stracić ojcowiznę, albo utrzymać tę domową „placówkę”, lecz zniszczyć narodową solidarność.
Z kolei drugi węzeł stał się wyrokiem dla zaścianka Bohatyrowiczów, którego szlachectwo – nadane niegdyś przez Zygmunta Augusta – zostało obecnie „zdjęte” (w domyśle: przez władze deklasujące polską szlachtę). Ale mało tego: poległy w powstaniu Andrzej Korczyński oraz jego zabijający się pracą brat Benedykt pozostawiają w opuszczeniu swe żony, zaś Anzelma od Marty odciągają przesądy stanowe. W „Nad Niemnem” obie płcie zdają się żyć oddzielnie, doznają postępującej degradacji, ale szczególnie dotkliwy jest tu los kobiet. „Nad Niemnem” jest bowiem powieścią o zdestruowanym świecie.
Odpowiedzią jest jednak apoteoza pracy, ofiary i wierności. Kontrastujące ze sobą kreacje osób pracujących oraz społecznych „pasożytów” przywodzą na myśl wczesne, tendencyjne powieści Orzeszkowej, tu wszakże, wzbogacone o szereg ludzkich typów, wyposażonych w rysy charakterystyczne i karykaturalne, nie tracą niczego także ze swego realizmu, nieraz o głębokim podłożu psychologicznym.
Wajdelotka
Przez całe życie mieszkała Orzeszkowa nad tą rzeką – „nad Niemnem”. Ten Mickiewiczowski region, jego „ludzi i kwiaty”, jak głosił tytuł jednego z jej szkiców, bezustannie opisywała. Polska etnograficzna, również podobnie jak w przypadku Mickiewicza, nie była jej właściwie znana, choć przynajmniej odwiedzała pisarka Warszawę, a nawet parę razy bawiła w Krakowie. Ale jej ojczyzną były tylko Ziemie Zabrane – kraje litewsko-ruskie. Dopiero co dały one polskiej literaturze obu wieszczów, dopiero co, jeszcze za jej młodych lat, tworzył tam Władysław Syrokomla. Teraz, w dobie narodowego ucisku, swą nieustającą obecnością „nad Niemnem” świadczyła Orzeszkowa o łączności Ziem Zabranych z Polską. A zarazem, kiedy tylko mogła, włączała się w miejscowe przedsięwzięcia kulturalne.
„Byłam – opowiadała przyjaciółce z Warszawy – na amatorskim teatrze, który u nas urządza się zazwyczaj w prywatnym domu, pod wielkim sekretem przed policją i władzami [...]”. Czynna w „szarej strefie” litewskiego życia społecznego, założyła w Wilnie w 1879 r. polską księgarnię Orzeszkowa i S-ka, która była również wydawnictwem: najambitniejszą polską firmą na całych ziemiach litewsko-ruskich. Ale była też czymś jeszcze więcej: jedynym między Rygą a Kijowem legalnym ośrodkiem polskiej pracy narodowej. Nie tylko więc publikowano tu książki czołowych pisarzy doby pozytywizmu – Konopnickiej, Bałuckiego, Chmielowskiego – ale podjęto próby odrodzenia, zakazanego na Ziemiach Zabranych, polskiego czasopiśmiennictwa. Orzeszkowa wydawała najpierw roczniki – „Kalendarz Litewski” i „Kalendarz Wileński” – potem dwumiesięczniki, pod różnymi tytułami, lecz ujęte w serię pod nieoficjalnym tytułem „Alfabet”. Wystąpiła nawet o koncesję na dziennik – „Gazetę Wileńską”. I jeszcze założyła tajną wypożyczalnię książek polskich, organizowała polskie koncerty...
Już po dwóch latach władze uznały, że księgarnia „podtrzymuje polską agitację”. Firma została więc zamknięta, a Orzeszkową oddano pod nadzór policji, z nakazem powrotu do Grodna i zakazem jego opuszczania. Zapewniła więc sobie pisarka męczeństwo... A przecież także w Grodnie stała się animatorką miejscowego życia kulturalnego: organizowała nielegalne wieczory literackie, występy artystyczne i odczyty, prowadziła tajne nauczanie, zwane żartobliwie „uniwersytetem”. Gdy zaś w następstwie rewolucji 1905 r. nastąpiła liberalizacja systemu, współtworzyła w Grodnie Towarzystwo Miłośników Sztuki Dramatycznej i Muzycznej Muza, w Wilnie natomiast objęła kierownictwo literackie wskrzeszonego dziennika „Kurier Litewski”. Latem zaś działała w Druskiennikach: stała się czołową postacią miejscowej „żywej gazety”. Nikt chyba z polskich pisarzy nie prowadził działalności społecznej w takiej samotności i na taką skalę. W dodatku w czasie tak ekstremalnie trudnym.
Samotnica
Otoczona rzeszą wielbicieli i wychowanków, ciesząca się sławą europejską, dwukrotnie wysuwana do Nagrody Nobla, pani Eliza w swych latach dojrzałych nie miała właściwie życia osobistego. Związek z Nahorskim, choć dawał złudę stabilizacji, choć z praktyki adwokata przynosił jej materiał obserwacyjny w rodzaju tematu do „Dziurdziów”, obrastał też goryczą i upokorzeniem. „We wnętrzu swoim jestem tak dalece kobietą, że ani rozkosze pracy twórczej, ani tryumfy miłości własnej nie mogą zabić we mnie jadu tej myśli: nie jestem kochaną” – pisała Orzeszkowa w jednym z listów. Po śmierci żony Nahorskiego wzięła z nim ślub – cichy; wszak drugi raz w życiu była panną młodą, tym razem liczącą 53 lata... W rok później zamieszkała z mężem w „szarym domku” w Grodnie, przy ulicy Murawjowskiej (oboje używali dawnej nazwy: ulica Sadowa). Jednak po kolejnym roku mąż, wówczas już 70-letni, umarł. Kolejne zauroczenia starzejącej się pisarki – Franciszkiem Godlewskim, Tadeuszem Garbowskim, Tadeuszem Bochwicem – odbywały się już tylko w marzeniach. Choć i one zyskiwały pisarskie reminiscencje – jak w dzienniczku „Dnie”, pracowicie ostatnio wydanym przez Iwonę Wiśniewską.
Czy swą pracą pisarską i działalnością społeczną zmyła Orzeszkowa grzechy młodości? Tak by się wydawało. Litewską wajdelotką pozostała przecież do końca, a powstanie styczniowe, niezmiennie apoteozowane, przewijało się przez kolejne jej powieściowe kreacje – takie jak Seweryna Zdrojowska z „Dwóch biegunów”, realizująca przez pozytywistyczną pracę testament poległego brata. Legenda powstania wypełniła też w całości ostatnią książkę Orzeszkowej – „Gloria victis” – opatrzoną znamiennym tytułem i wydaną w znamiennym miejscu: umęczonym niegdyś przez Murawjowa Wilnie. Stając na Ziemiach Zabranych sama jedna naprzeciw carskiej machiny, poświęciła swą twórczość bohaterstwu pracy oraz walce w obronie kolonizowanej przez Rosjan ziemi nadniemeńskiej – walce, w której kiedyś uległa. Stała się tak pryncypialna, że w 1899 r. w artykule „Emigracja zdolności” zaatakowała Josepha Conrada. Zniewagę odczuł on tak boleśnie, że jeszcze po latach, namawiany przez kuzynkę do przeczytania „Nad Niemnem”, syknął: „Nic mi tej baby nie przynoś!”.
A przecież pryncypializm nie przywiódł Orzeszkowej do politycznego radykalizmu; chroniła ją przed tym współpraca z organem najbardziej ugodowym – petersburskim „Krajem” Erazma Piltza. Pisarka rozumiała, że patriotyzmu nie mierzy się krzykiem, wiedziała, że ze wszystkich polskich pism „Kraj” jest cenzurowany najłagodniej. No i ufała jego ekipie redaktorskiej, zapewniającej Ziemiom Zabranym cotygodniową strawę duchową. I choć z ówczesnych pisarzy to ona najwięcej od Rosjan wycierpiała, nie była, jak Stefan Żeromski, „chora na Moskala” – odwrotnie: zjednywała Rosjan swą otwartością. Czy więc – powtórzmy pytanie – zmyła grzechy młodości? Och, nie dla polskiej „ochotniczej straży moralnej”, która właśnie z powodu współpracy z „Krajem” zarzucała jej brak patriotyzmu!
Zmarła na serce w Grodnie, w środę 18 maja 1910 r., o godz. 9 rano. Jej ostatnim słowem był pełen przerażenia jęk „konam”. Jako że nie chodziła do kościoła, grodzieński proboszcz ks. Juliusz Ellert odmówił jej pochówku katolickiego; ustąpił dopiero po interwencji biskupa.
***
Autor jest pracownikiem Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od 2003 r. pełni funkcję naczelnego redaktora „Polskiego słownika biograficznego”. Zajmuje się również publicystyką. Jest autorem kilkuset artykułów, esejów oraz 12 książek.