Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Książki

Tęcza nad muzeum

Gej mitologiczny

Adam Adach, For Such Thing As Love, 2009 r. Adam Adach, For Such Thing As Love, 2009 r. materiały prasowe
Na wystawie Ars Homo Erotica w warszawskim Muzeum Narodowym mężny Zeus przeobraża się w mitologicznego geja. Ekspozycję poświęcono bowiem wątkom homoseksualnym w historii sztuki.

Według kuratora Pawła Leszkowicza celem wystawy jest „wydobycie homoerotycznych wyobrażeń w sztuce spod ich represyjnego heteronormatywnego filtra i tabu”. A mówiąc prościej: chodzi o pokazanie, że historia sztuki pełna jest homoseksualnych odniesień, symboli, które przez wieki pozostawały zakamuflowane, a dzisiaj powinniśmy je odsłonić.

Sztuka homoerotyczna, czyli jaka? Tworzona przez gejów i lesbijki? Do pewnego stopnia tak, choć ów trop może okazać się mylący, ponieważ malowali oni również niewinne pejzaże, pozbawione jakiejkolwiek symboliki martwe natury, o abstrakcjach nie wspominając. Zaskakująco wielu artystów gejów potrafiło skutecznie oddzielać seks od blejtramu, co sprawia, że na bohaterów tej wystawy absolutnie się nie nadają. We współczesnej sztuce pojawiali się oczywiście wybitni twórcy, którzy nie kryli swojej homoseksualnej orientacji seksualnej, zaś echa owych preferencji, raz silniejsze, raz słabsze, widać w ich dziełach. Tak było na przykład z Andym Warholem (m.in. słynny film „Blowjob”), Francisem Baconem, Robertem Hockneyem czy parą Gilbert&George. Ale sprawa się komplikuje, gdy zagłębimy się w przeszłość. Pozostają nam bowiem jedynie mniej lub bardziej prawdopodobne przypuszczenia co do tego, przy kim rano lubili się budzić Michał Anioł czy Caravaggio.

Słusznie więc kurator wystawy zrezygnował z nadmiernego grzebania w życiorysach twórców i z wątpliwego doszukiwania się homoerotycznych treści tam, gdzie wcale ich być nie musi. Praktycznie jedynym ustępstwem od tej reguły jest sekcja wystawy nazwana „Archiwalia”, a gromadząca plakaty do filmów i sztuk teatralnych autorstwa zadeklarowanych gejów, takich jak Genet czy Visconti, oraz dzieł opowiadających o życiu słynnych gejów. Pomysł, jak na mój gust, nieco naciągany, bo w plakatach owych homoerotyki jak na lekarstwo, ale skoro wszystko na tej wystawie jest bezprecedensowym eksperymentem, niech więc będzie.

Homoerotyzm bez parawanów

W ostatnich dziesięcioleciach sztuka gejowska kojarzy się przede wszystkim z otwartością. Wielu artystów przestało ukrywać swą homoerotyczną tożsamość. Są w swych przekazach dosłowni, pozbawieni zahamowań, niekiedy świadomie prowokacyjni, ale też często delikatni i subtelni. W ostatnich latach w tym kontekście najwięcej się mówi o sztuce Karola Radziszewskiego, laureata Paszportu POLITYKI za 2009 r. Przed nim był Jacek Markiewicz i kilku innych. Taką niekodowaną homoerotyczną sztukę pokazują też w Warszawie Łukasz Stokłosa, Adam Adach, zaś z zagranicy m.in. Litwin Remigijus Venckus i Węgier Szabo Benke.

Owo wychodzenie z ukrycia trwa jeszcze w Polsce zbyt krótko, by można było mówić o twórcach ikonach sztuki gejowskiej. Co innego na Zachodzie, który w tolerowaniu seksualnej odmienności ma znacznie bogatsze doświadczenie, a owym symbolem może być sztuka takich twórców jak Tom of Finland czy Paul Cadmus. Wprawdzie krytycy uważają zazwyczaj – i słusznie – że szczególnie w tym pierwszym przypadku mamy tu do czynienia raczej z konfekcyjną, środowiskową, rysunkową produkcją soft porno aniżeli ze sztuką par exellence. Ale fotografie przedwcześnie zmarłego na AIDS Amerykanina Roberta Mapplethorpe’a to już zarówno sztuka najwyższej próby, jak i powszechny symbol środowisk „kochających inaczej”.

Szczególną rolę w owej współczesnej, posługującej się otwartym przekazem, sztuce homoerotycznej odgrywają prace wzmocnione dodatkowo duchem walki o prawa mniejszości i o tolerancję wobec homoseksualizmu. Upominają się i wypominają, gromią, zawstydzają i oskarżają. Na wystawie znalazło się sporo takich prac. Najbardziej znane, nie tylko miłośnikom sztuki, są dwie. Przede wszystkim fotografie Karoliny Breguły powstałe w latach 2003–2005, a przedstawiające damsko-damskie i męsko-męskie pary homoseksualne, które odważyły się wyjść z ukrycia. W ramach akcji społecznej owe zdjęcia wisiały swego czasu na miejskich billboardach. Druga to fragment instalacji-prowokacji słynnego czeskiego artysty Davida Czernego, odnoszącej się do stereotypów na temat poszczególnych krajów. Praca ta swego czasu narobiła mnóstwo zamieszania w Brukseli, gdzie była eksponowana w Parlamencie Europejskim. Do Warszawy trafił jej fragment dotyczący Polski, a przedstawiający, przypomnę, księży wznoszących tęczową flagę – symbol homoseksualistów. W kontekście dyskusji ostatnich miesięcy jak znalazł.

Warto też zwrócić uwagę na fotografie Piotra Nathana i Nan Goldin, odnoszące się do kwestii „homoseksualizm a AIDS”, na pracę Igora Grubicy – impresję na temat zamordowania przez skinheadów w belgradzkim parku przypadkowego geja, czy na „Love” Tomasza Kawszyna, pracy poświęconej parze dwóch młodocianych homoseksualistów skazanych w Iranie na śmierć. Tego przeglądu świetnie dopełniałyby wizerunki amerykańskich gejów autorstwa Michaela Kriwana lub prowokacyjne prace Elisabeth Ohlssen. Niestety w Warszawie ich nie ma.

W sposób otwarty sztuka mówi o homoseksualizmie dopiero od niedawna. Wcześniej musiała się w różnym stopniu maskować. Stosunkowo najmniej w starożytności, która tolerowała, a nawet akceptowała homoseksualizm, dlaczego więc miałaby odrzucać jego wyobrażenia. Później przyszło długie i mroczne średniowiecze, zaś po nim – dużo bardziej tolerancyjny renesans.

Między piekłem a niebem

Przez kolejne epoki sztuka ta trwała pomiędzy napiętnowaniem a cichym przyzwoleniem. Nigdy jednak nie można było homoerotyki pokazywać bez ogródek. Ale można było używać kamuflażu zrozumiałego dla wtajemniczonych, a stanowiącego alibi wobec całej reszty. Podstawową metodą przemycania homoerotycznych treści stało się odwoływanie do losów par znanych z gejowskich przygód. Wszak na wypadek krytyki zawsze można było się ukryć za neutralnymi, a nawet szlachetnymi wartościami w stylu: prawdziwa męska przyjaźń, braterstwo itp. Zdarzały się związki historyczne, jak Harmodiosa i Arystogejtona, żyjących w VI w. p.n.e. Ateńczyków, którzy pospołu obalili miejscowego tyrana, ale łączyło ich coś więcej niż tylko polityczna walka. Lub – bardziej znany – cesarza Hadriana i ślicznego młodzieńca Antinousa, który w niewyjaśnionych okolicznościach utonął w Nilu, co dało początek obszernej twórczości czczącej jego pamięć.

Znacznie częściej jednak wykorzystywano w sztuce wątki mitologiczne odwołując się do doświadczeń i wzajemnych relacji takich par jak Hypnos i Tanatos, Orestes i Pylades, Kastor i Polluks, bezimienni faunowie i syleni z orszaku Dionizosa, a nawet doświadczający homoerotycznych przygód Orfeusz czy Herkules. Także Korydon i Aleksis z Wergiliusza. Ale trzy pary zasługują na szczególną uwagę, albowiem stały się symbolami jednopłciowych igraszek. Pierwsza to historia związku Apolla i Hiacynta, nieszczęśliwie zakończona przypadkową śmiercią tego drugiego z rąk tego pierwszego (na wystawie podziwiać można m.in. kopię legendarnej rzeźby „Apollo Belwederski”). Następnie Achilles i Patrokles, których znajomość zakończyła się też bez happy endu, ciekawie pokazani na wystawie w pracach m.in. Antonia Zanchiego i Maxa Slevogta. I wreszcie Zeus i Ganimedes z najsłynniejszym homoerotycznym motywem mitologicznym przedstawiającym pożądliwego boga bogów, który pod postacią wielkiego orła porywa na Olimp przepięknego śmiertelnika.

 

 

Nie mamy niestety słynnych rysunków Michała Anioła, ale pokazano, jak ów temat podejmowali w swych pracach inni, m.in. – już współcześnie, w intrygujących rzeźbach – Barbara Falender. Silne echa antycznego homoerotycznego zachwytu nad pięknem męskiego ciała odnaleźć można w pracach Zbysława Maciejewskiego, Łukasza Korolkiewicza czy Krzysztofa Malca. Szkoda, że zabrakło jakiejkolwiek pracy piewcy szczególnego: Igora Mitoraja.

Znacznie rzadziej – co poniekąd zrozumiałe – wątki homoerotyczne ujmowano w ikonografii chrześcijańskiej. Takie treści przypisuje się niekiedy popularnemu wątkowi Dawida z głową Goliata („ujarzmiona męska zdobycz”). Na wystawie pojawiła się nawet sugestia dotycząca tematu, zdałoby się jak najbardziej odległego od gejowskich klimatów, jakim jest miłościwy Samarytanin. No i oczywiście św. Sebastian, dla wielu wręcz chrześcijańska ikona homoseksualizmu. W jego nagiej, bezbronnej, przeszywanej strzałami postaci dopatrywano się już wszystkiego, od uniwersalnego piękna przez sadomasochizm, erotyczną ekstazę, po symbolikę strzał jako elementów fallicznych. Na wystawie zgromadzono wiele przedstawień św. Sebastiana, głównie historycznych i często wyzbytych erotycznego kontekstu. Ale też ciekawe prace artystów XX-wiecznych, od Kazimierza Młodzianowskiego i Andrzeja Pruszyńskiego, przez Wojciecha Fangora, po Krzysztofa Junga, Stasysa Eidrigeviciusa czy Karola Radziszewskiego.

Męskie sztuki piękne

Osobne miejsce w homoerotycznej sztuce zajmuje męski akt. Popularny w antyku i renesansie, ponownie odrodził się ze szczególną siłą w XIX w., stając się ważnym, a niekiedy wręcz podstawowym elementem doskonalenia sztuki rysunku w niemal wszystkich akademiach sztuk pięknych. Oczywiście związek z homoseksualizmem jest tu dość luźny; wszak trudno sobie wyobrazić, że wszyscy studenci czerpali z ich tworzenia szczególną erotyczną przyjemność. Wraz z początkiem XX w. akt męski zanika, początkowo jako zbyt archaiczny i czasem nawet jako nazbyt obsceniczny. Ostateczny gwóźdź do trumny wbijają mu systemy totalitarne (faszyzm i stalinizm), których sztuka uwielbiała nagie męskie torsy, ale z zakrytym przyrodzeniem. Triumfuje za to akt kobiecy. I praktycznie dopiero ostatnie dziesięciolecia rehabilitują akt męski jako samodzielny temat w sztuce i wyzbyty ewidentnie erotycznych kontekstów (przykłady: sztuka wybitnego malarza Luciena Freuda, w Polsce – ciekawe prace wychodzą spod pędzli Roszkowskiego, Wojciecha Ćwiertniewicza czy Tomasza Karbowicza).

Warto jeszcze wspomnieć o dwóch wątkach, którym na wystawie poświęcono odrębne sekcje. Pierwszy to sztuka lesbijska. W historii niemal nieobecna. A jest przecież jeden wielki, silny mit, który aż prosił się o wszechstronne spenetrowanie: losy Safony. Są i pomniejsze: otoczonej zawsze nimfami bogini Diany czy Amazonek, które bez mężczyzn świetnie sobie radziły. Kurator wystawy dorzuca jeszcze jeden, tym razem współczesny mit: Grety Garbo, przypominając o jej roli w filmie o szwedzkiej królowej Krystynie, także zdeklarowanej lesbijce.

Znacznie więcej, choć na pewno nie tyle co sztuka gejowska, mają do powiedzenia współczesne autorki. Fotografie Laury Paweli wkraczają w świat silnych, antypatriarchalnych ruchów Buenos Aires, Hanna Jarząbek dokumentuje codzienne życie polskich par lesbijskich, zaś Catherine Opie – na dużo większą skalę – ich życie w Ameryce.

Skromnie, ale ambitnie

To wszystko, co poza płciami, między płciami lub płcie łączy oglądamy w dziale zatytułowanym „Transgender/androgynia”. Dzięki możliwościom coraz doskonalszych operacji problem to aktualny. A pokazany interesująco m.in. w dziełach pary Lidii Krawczyk i Wojtka Kubiaka, Ukrainki Anastasii Mikhulo czy Marka Sobczyka.

Na świecie sztukę homoerotyczną pokazuje się bez skrępowania już od kilkudziesięciu lat. Z projektów, które okazały się szczególnie znaczące, wypada wymienić wystawy w New Museum of Contemporary Art w Nowym Jorku, w Palazzo Reale we Florencji czy w Ludwig Museum w Kolonii. Zazwyczaj były to jednak albo prezentacje najnowszej sztuki gejowskiej, albo fragmentaryczne wycieczki w przeszłość, głównie śladem konkretnego artysty lub danej epoki.

Warszawska ekspozycja opiera się niemal wyłącznie na zbiorach Muzeum Narodowego i nie będzie na niej żadnego z wielkich dzieł światowej sztuki kojarzonych z homoerotyzmem. Nie ma tu także niezwykle ciekawych przykładów z innych kultur: dalekowschodniej, hinduskiej czy otomańskiej. A jednak mamy do czynienia z przedsięwzięciem wyjątkowym, a to z uwagi na ramy czasowe, jakie wyznaczyli sobie organizatorzy. Nigdy i nigdzie wcześniej nie dobrano się do sztuki homoerotycznej z tak rozległym kontekstem historycznym. Słowem – skromnie, lecz ambitnie muzeum wystąpiło przed szereg. Cała reszta w rękach publiczności.

Co z tego wyniknie? Już wkrótce okaże się, czy przed gmachem muzeum ustawiać się będą kolejki po bilety, czy wrogi tłum żądający zamknięcia ekspozycji.

*** 

Ars Homo Erotica, Muzeum Narodowe w Warszawie, wystawa czynna jest do 5 września 2010 r.

Polityka 24.2010 (2760) z dnia 12.06.2010; Kultura; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Tęcza nad muzeum"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną