Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

C.K. Smutek

Kawiarnia literacka

Było ostatnio o Cesarsko-Królewskiej nudzie, a teraz będzie o smutku, melancholii, spleenie czy – zważywszy na język urzędowy połowy cesarstwa – weltszmercu.

Tam gdzie austro-węgierskie wybrzeże urywało się nieopodal granic Serenissimy, Marii Teresie zamarzyła się jej własna Wenecja: potężny, wielokulturowy port z malowniczymi kanałami. A że austriacka cesarzowa wszystko robiła porządnie i planowo, to wydała edykty tolerancyjne i zniosła cła, co zachęciło do przybycia osadników (różnych wiar, ale jednej religii: kupieckiej), po czym poleciła wytyczyć kanały równo, jak od linijki (brzydziła się bowiem weneckim bałaganem). Wyszło jej miasto ni pies, ni wydra: ani włoskie, ani austriackie, ani górskie, ani morskie, za to zatrute jakimś podskórnym smutkiem, który bierze się nie wiadomo skąd – może z samej bliskości „Trieste” i „triste”, może od jakichś pleśni i bakcyli wodnych, a może z nieuleczalnej ambiwalencji – i który z roku na rok staje się coraz bardziej dojmujący.

Mógłbym pisać o smutku Caffe San Marco, o smutku ostatniego niezasypanego kanału (pozostałe kolejno ustępowały miejskiej zabudowie), o smutku pustej cerkwi i synagogi, o smutku Słoweńców w Trieście i Włochów w Capodistrii, ale o wszystkim tym pewnie czytaliście już Państwo u Magrisa. Resztki dawnej świetności, kruszące się stiuki, puste portowe magazyny? Było, było, było. A jednak znalazłem tam coś, o czym nie czytałem ani czego nie spotkałem w takiej liczbie w żadnym innym mieście: posępne muzea rodzinne.

 

Armatorzy są, jak wiadomo, zamożną grupą zawodową; razem z kupcami i właścicielami wielkich towarzystw ubezpieczeniowych (do dziś najpotężniejsze budynki należą do rozmaitych Assicurazioni) stworzyli oni w owej Pseudowenecji włosko-grecko-słoweńsko-żydowsko-austriacko-serbską-ijakątamjeszcze oligarchię – z właściwymi jej zwyczajami, zainteresowaniami i sposobem spędzania wolnego czasu. Powstały ogromne pałace z reprezentacyjnymi klatami schodowymi, rozległe sale balowe i salony. Edward Gorey, który wprawdzie nigdy nie wyściubił nosa poza granice Stanów, ale miał dobrą intuicję, pisał w limeryku, że rozmawiano w nich wyłącznie o ciężkich chorobach, okaleczeniach i zarazach.

I rzeczywiście: pokoje, klatki schodowe i korytarze w kolejnych rodzinnych muzeach, pozostawionych miastu Triest w spadku przez ostatnich potomków rodów, sprawiają takie właśnie posępne wrażenie. Grube dywany, cmentarne meble z hebanu inkrustowanego mosiądzem, gigantyczne kandelabry, kominki z porfiru, na nich klosze, pod kloszami zatrzymane zegary. Mieszkania po 600 m. Pokój muzyczny: obłędny neogotyk z ciemnego drewna porasta każdy skrawek ściany i sufitu. Pokój panów: czarny stół, wokół czarne krzesła z czarnymi herbami, za plecami – mroczna ściana, zasłony posępnie zwieszają się z czarnego karnisza. Pokój pań: niby milusi, błękitno-biały; lustra, porcelanowe wazy – a jednak, jeśli się przyjrzeć, każdy odcień złamany, wszędzie smutek się ściele grubą warstwą. Na gzymsie kominka gipsowy odlew czyjejś dłoni. Pachnie kurzem i rozpadem. Osobne małżeńskie łóżka. Portrety straszliwych, zasuszonych krewnych. U zasłon mordercze pompony, na fotelach zabójcze poduchy, każdy mebel jak nasączony arszenikiem.

W czasach, kiedy siadywali tutaj armatorzy i bankierzy w grubych surdutach, kiedy damy w sutych krynolinach osuwały się na te berżery, wpuszczano może przynajmniej nieco światła; ale światło szkodzi złoto-purpurowym adamaszkom i srebrno-czarnym obiciom, więc nieliczni zwiedzający przechadzają się po pokojach ciemniejszych jeszcze niż niegdyś, w bladym świetle elektryczności – założonej, jak się zdaje, ledwie przed chwilą. Nic, tylko wejść, zaszyć się w kątku i w kwadrans zejść na galopujące suchoty.

W Museo Revoltella wisi kiczowaty obraz Gianiego pod wymownym tytułem „Ostatni listek” – pod wielkim pergaminem z drzewem genealogicznym pokłada się w fotelu ostatnia z rodu, słabowita, zielonooka dziewczynka (po której widać, że linii nie przedłuży) i melancholijnie spogląda w przyszłość. Na ścianie sypialni baronostwa Morpurgo można zobaczyć jej rzeczywisty odpowiednik: zdjęcie młodziutkiej Matildy, wbitej w białą suknię z gorsetem; ani ona, ani jej brat Mario się nie rozmnożą; nierozmnożeni, pozostaną w ciemnych wnętrzach Palazzo Morpurgo aż do śmierci, kiedy zostawią miastu swoje obrazy i kredensy, swoje kandelabry i klęczniki, wreszcie swoją ogromną łazienkę, przypominającą wnętrze rzeźni. Łazienkę, która, zimna, wyłożona białymi kaflami, z bidetem w jednym kącie, wanną w drugim, umywalką w trzecim, toaletą w czwartym, przywodzi na myśl (te odległości! ta trupia biel!) odwrót Napoleona spod Moskwy.

 

Najstraszliwszy jednak widok w tym najbardziej ponurym z rodzinnych triesteńskich muzeów czeka nas w sąsiedniej salce. Na kilku potężnych półkach stoi kolekcja ponad stu nocników: europejskich, azjatyckich, fajansowych i porcelanowych, w kwiatki i w szlaczki, ze scenkami i napisami, od maleńkich do ogromnych. Zaś ponad nimi wielka, wmurowana w ścianę tablica wszem stuleciom ogłasza, że są to zbiory zacnej rodziny greckich kupców czy armatorów Constantinidesów, a pani Fulvia Constantinides tę oto znamienitą kolekcję przekazała miastu Triest, by upamiętnić swego męża Giorgia.

Staliśmy z P. w tym małym pokoiku jak zaklęci. Jeśli bowiem istnieje piekło na ziemi, to było ono udziałem małżeństwa Constantinidesów, którzy z wszelakich rzeczy, na których człowiek może strawić swoje życie, wybrali kolekcjonowanie nocników. Wszystko, co zobaczyliśmy w Trieście – salony Morpurgów, odpadające stiuki, grobowce wygnanych Burbonów w katedrze, myśliwskie trofea nieszczęśliwego cesarza Maksymiliana – ustępowało lodowatemu smutkowi tego miejsca i ponad stu trupiobiałym odblaskom światła na porcelanowych brzuścach.

Polityka 44.2010 (2780) z dnia 30.10.2010; Kultura; s. 85
Oryginalny tytuł tekstu: "C.K. Smutek"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną